Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 02
Rozdział 2
„Grześ” i virtus Romana.
Szkolne żarty i patos
„Grześ” i virtus Romana.
Szkolne żarty i patos
Jeśli
nie liczyć romantycznego opisu pierwszego zetknięcia się z widmowym,
nocnym Forum Romanum, który spełnia w eseju funkcję wyjątkową (zob.
rozdział „Tradycja klasyczna i romantyczna w Herbertowskim Rzymie”), to
zamysł kompozycyjny polega na zestawianiu doświadczenia z lat szkolnych z
wiedzą nabytą później.
Czemu
służy pojawienie się patetyczno-groteskowej postaci nauczyciela łaciny
oraz sentymentalno-wspomnieniowy nastrój opowieści szkolnych? Co autor
chciał osiągnąć? Posiłkując się samowiedzą literacką poety, możemy
powiedzieć: „pierwsza odpowiedź brzmi, że uczynił to ze względów
kompozycyjnych, chciał w duszną od krwi i przemocy atmosferę wprowadzić
moment komizmu, divertimento, coś, co daje chwilę wytchnienia i czystego
śmiechu”. To, oczywiście, nie jest autokomentarz sensu stricto. Cytat
pochodzi z opowiadania „Ten obrzydliwy Tersytes” (KM 45) i ma na celu
wyjaśnić pojawienie się w „Iliadzie” postaci nie tylko nic nieznaczącej,
ale też groteskowej i pokracznej [1].
Żartobliwy
charakter wspomnień, a także farsowa konstrukcja głównego bohatera
również mają na celu zrównoważenie (a może nawet ukrycie) patosu tezy
głównej, która brzmi: język Rzymian i ich cywilizacja są nie tylko
wzorem, metrum, ale także pancerzem przeciwko barbarzyństwu XX wieku.
Myśl tę Herbert przemyca niepostrzeżenie już w pierwszym fragmencie
wspomnienia, a czyni to nie wprost i zasłaniając się osobami trzecimi.
Najpierw wyjawia ją cytat z Bolesława Micińskiego, zamieszczony jako
motto do „Lekcji łaciny”, wskazujący na niemożność użycia struktur
języka Rzymian do propagandowego kłamstwa. Zawiłość zdań czasowych, a
przede wszystkim zdania warunkowe, rzekomo uniemożliwiają ten rodzaj
ideologicznej manipulacji, który charakteryzuje wiek XX [2].
Teza
ta wydaje się dość oczywistym uproszczeniem perswazyjnym wprowadzonym
na użytek uwydatnienia kłamstw komunistycznej propagandy [3]. Gramatyka
nie jest i nie może być remedium na nieprawdę, toteż tego rodzaju
wyjaśnienie możliwe jest wyłącznie w sensie metaforycznym, jako pars pro
toto. To cywilizacja rzymska jako całość nie jest zdolna do takiego
zakłamania, jakie było udziałem ludzi, których dotknęło nieszczęście
życia w systemach totalitarnych. Historia, nie tylko w tym eseju, służy
porozumieniu z dawnymi ludźmi, ale też, przez porównanie, może umożliwić
lepsze zrozumienie współczesności – rzeczywistości, którą należy
widzieć w kontekście całych dziejów naszej cywilizacji. Na ten temat
poeta wypowiadał się wielokrotnie, choćby w „Rzeczpospolitej”:
„Nauczyciele
w gimnazjum wbijali nam do głowy, że „historia magistra vitae”. Ale
kiedy zjawiła się ona w całej barbarzyńskiej okazałości – realną łuną
nad moim miastem – zrozumiałem, że jest to osobliwa nauczycielka. Ci,
którzy przeżyli ją świadomie, i wszystko to, co po niej nastąpiło, mają
więcej materiału do refleksji niż czytelnicy dawnych kronik. Jest to
materiał skłębiony i ciemny. Trzeba pracy wielu sumień, żeby go
rozświetlić” [4].
Rzecz
charakterystyczna: obowiązek duchowego przyswojenia przeszłości
spoczywa – według poety – nie na nauce, lecz na sumieniu. Sumienie jako
nadrzędna instancja występuje w tej wypowiedzi explicite, a w omawianym
eseju – tylko implicite. Że Herbert nie akceptował stronniczości także
historyków Imperium Romanum, dowodzi wiersz „Przemiany Liwiusza” (ROM) i
inne utwory, jednak wydaje się, że w tym momencie przestroga
Micińskiego była bardzo poręczna. W samej „Lekcji łaciny” eseista
przestrzega przed zbytnim zaufaniem do rzekomego braku stronniczości
Tacyta, kiedy ten pisze o swoim teściu, uwielbianym Juliuszu Agrykoli
(„Lekcja łaciny”, LNM 180). Herbert nie mówi o tym wprost, ale jest to
dość oczywista aluzja do sławnego „sine ira et studio”, która to zasada
(historycznego obiektywizmu) została sformułowana właśnie w „Żywocie
Juliusza Agrykoli”. Niemniej jednak to starożytni pisarze mogą być w
dzisiejszym świecie pozbawionym wektorów wzorem czy kompasem,
pozwalającym na zachowanie rozeznania, co dobre, a co złe, o czym autor
wspomina w przytaczanym już wywiadzie:
„Ludzkości
nie opuszcza marzenie o znaku, zaklęciu, formule, która wyjaśni sens
życia. Potrzeba kanonów, kryteriów pozwalających oddzielić zło od dobra,
wyraźnej tablicy wartości – jest obecnie równie silna jak dawniej.
Kiedy naszych ojców i dziadków pytano o wartości wieczne, myśl ich
nieodmiennie sterowała ku starożytności. Godność ludzka, powaga,
obiektywizm promieniowały z pism klasyków” [5].
Z
powodu kamuflażu, nie od razu uświadamiamy sobie, że ów duch łaciny
(prawdziwy czy wyidealizowany) służy jako wzorzec porównany z czasem
współczesnym autorowi. Naturalnym wrogiem tego rodzaju języka jest
zideologizowana mowa komunistów, a w szczególności intelektualny bełkot z
okresu stalinowskiego [6]. Ten motyw jest zresztą częsty w twórczości
Herberta [7], podobnie jak powracające porównanie Sowietów i
barbarzyńców [8]. Bo chociaż zdania „Być może przyjedziecie kiedyś do
Rzymu w orszaku prokonsula. Powinniście zatem poznać główne budowle
Wiecznego Miasta. Nie chcę, żebyście się pętali po stolicy cezarów jak
nieokrzesani barbarzyńcy” wypowiada groteskowy Grzesio, „łacinnik w
randze radcy dworu” [9], to przecież Herbert dokonuje swojego przekazu w
dwóch czasach jednocześnie. Jednym jest tu i teraz wypowiadanego tekstu
i wirtualnego czytelnika, czyli lata „średniego Gomułki” [10], drugim –
elliotowski czas wieczny literatury, dzięki któremu równolatkami stają
się: prokonsul z wiersza „Powrót prokonsula” (SP), galicyjscy belfrzy
„dziadka i ojca” z czasów panowania Franciszka Józefa („Przemiany
Liwiusza”, ENO) oraz nauczyciel łaciny we Lwowie z czasów II
Rzeczpospolitej, sportretowany we wspomnieniu eseisty. Także współczesny
czytelnik mieści się w tak zdefiniowanym czasokresie. Ale tak zwany
humor zeszytów szkolnych skrywał nie tylko powagę porównań z dziedziny
historii politycznej. Nie mniej ważne były tezy etyczne,
epistemologiczne oraz wypowiedzi dotyczące założeń pedagogicznych,
wypowiadane w tonie polemicznym w stosunku do współczesności:
„W
owych czasach nikt (lub prawie nikt) poważny nie podważał celowości
uczenia języków klasycznych w szkole. Nikt także nie obiecywał nam
materialnych korzyści, jakie mogą płynąć z czytania Platona czy Seneki w
oryginale. Było to po prostu ćwiczenie umysłu, a także zaprawa
charakteru, gdyż zmagaliśmy się z rzeczami trudnymi i do dziś nie wiem,
bo nikt tego nie udowodnił, czy nie lepsze niż rozwiązywanie równań
liniowych. Nasi pedagodzy, a Grzesio był przykładem klasycznym, nie
ulegali nowinkom szkoły freudowskiej i nie zwracali najmniejszej uwagi
na to, czy hodują w nas kompleksy. Postępowali chyba słusznie.
Okrucieństwo szkoły przygotowywało do okrutnego życia. A potem okazało
się także, że kompleksy są rzeczą cenną i wzbogacają życie wewnętrzne”
(„Lekcja łaciny”, LNM 186).
Przypomnijmy,
że wspomniana w eseju „zaprawa charakteru”, czyli grecka arete, a
rzymska virtus, to po polsku „dzielność” (rozumiana jako „dzielność
charakteru”) – pojęcie ugruntowane w etyce co najmniej od czasów
Arystotelesa, a dla poety kluczowe. Subtelną obronę dzielności poeta
przedstawia w wierszu „Pan Cogito o cnocie” (ROM), przy pomocy piętrowej
ironii wykorzystuje argumenty ośmieszające szlachetność, wierność
ideałom i przywiązanie do wyższych wartości [11]. Wystarczy przypomnieć,
że dowodu na siłę charakteru szuka Herbert nawet w sztuce:
„…uparty
i naiwny amator zastanawia się nad defektami i wielkością duszy
ulubionego twórcy. Pyta o sprawy pozornie wykraczające poza obręb
estetyki, a mianowicie o naturę moralną artysty – czy był odważny,
wierny sobie i czy jego ręką i okiem rządziły elementarne zasady
uczciwości. […] Pociąga mnie bardziej charakter, mniej mistrzostwo.
Prostodusznie sądzę, że ani talent, ani czarodziej¬stwa warsztatu nie
potrafią przesłonić pospolitej i miałkiej duszy artysty” („Willem
Duyster”, MD 54/55).
Temat
ten wraca uporczywie w twórczości, ale także w wypowiedziach
odautorskich Herberta i wywiadach [12]. Herbert wyznaje tradycyjną
zasadę, że mocny charakter kształtowany jest przez naukę wymagającą
dyscypliny, wytrwałości i żmudnej pracy – a więc coś, czego brakuje
czasom dzisiejszym, które krytykuje eseista. W sensie politycznym
wyidealizowany rzymski przykład kształtował w uczniach zamiłowanie do
cnót obywatelskich, co wiązało się z pewnymi przemilczeniami[13] .
Historia, magistra vitae, miała być bowiem nauczycielką postaw
pozytywnych. „Wiedzieliśmy, rzecz jasna, o doli niewolników, okrutnych
prześladowaniach chrześcijan, szaleństwach Kaliguli, ale nad tymi
mrokami świeciła mocno gwiazda rozumu” [14] („Lekcja łaciny”, LNM 195) –
podsumowuje Herbert, który jest jednak świadkiem bezstronnym, skoro w
wierszach „Kaligula” (PC) czy „Boski Klaudiusz” (ROM) bezlitośnie
objawia zbrodniczą samowolę cesarzy, a w wierszu „Pan Cogito o postawie
wyprostowanej” (PC) mówi o uległopoddańczym nastawieniu większości
mieszkańców Utyki, ochoczo rezygnujących z praw obywatelskich
(przysługujących w okresie republiki), kiedy zwycięzcami okazują się
zwolennicy Cezara.
Kontekst
polityczny w momencie opublikowania tych wierszy powodował, że
przypominanie cnót republikańskich traktowano jako aluzję polityczną, a
przywoływanie postaci i zdarzeń z przeszłości jako kamuflaż problemów
współczesnych i stosowanie chwytu znanego jako liryka maski.
Interpretacja podkreślająca polityczną aluzyjność nie jest pozbawiona
racji, ale dzisiaj absolutnie nie wystarcza, nie mówiąc już o tym, że
jest czytelniczo martwa. Zmiany polityczne i geopolityczne powodują, że
inne są powody samoubezwłasnowolnienia różnych warstw społecznych,
rezygnujących z wolności. Dla badaczy epoki natomiast nie bez znaczenia
jest także kontekst akcji „szkolnego opowiadania”, czyli zniknięcie
samego przedmiotu z komunistycznej szkoły. Zaznacza ten fakt biograf
Herberta, podkreślając nie tylko symboliczną, ale także polityczną i
kulturową wagę tego zdarzenia w okupowanym przez Sowietów Lwowie:
„Tu
chciałbym zwrócić uwagę jedynie na to, że nastoletni Zbyś po tragicznym
wrześniu 1939 r. wrócił do tej samej szkoły, tych samych ławek i
kolegów, a nawet skład większości ciała pedagogicznego pozostał tam
zasadniczo niezmieniony. Zabrakło tylko dwóch przedmiotów: łaciny i
religii. Pierwszemu z wymienionych poświęcił Poeta poruszający szkic,
tym ważniejszy, że oparty silnie i otwarcie na motywach biograficznych,
czego unikał, a również czego pierwotnie nawet nie zamierzał uczynić, na
co wskazują wcześniejsze wersje utworu” [15] .
„I wtedy nadeszli barbarzyńcy” – to zdanie przewija się także w publicznych wypowiedziach poety, nie tylko w eseju [16].
Wiadomości
na temat gimnazjalnych czasów Zbysia Herberta jest sporo, począwszy od
literatury wspomnieniowej, a kończąc na wielkim fresku rodzinnym –
„Zbigniew Herbert. «Kamień na którym mnie urodzono»”, sporządzonym przez
Rafała Żebrowskiego (KAM). Żebrowski – krewny i zawodowy historyk
zarazem – nie tylko przekazuje sagę domową lub wspomnienia kolegów
szkolnych [17] , ale opiera się także na innych źródłach, w tym
oficjalnych, które często podważają sentymentalne opowieści o czasach
młodości. Dzięki temu wiemy, że VIII Gimnazjum im. Kazimierza Wielkiego
nie miało profilu „klasycznego”, w co zwykli wierzyć literaturoznawcy,
lecz matematyczno-przyrodniczy, zaś łacina była językiem dodatkowym (KAM
304). Autor historii rodziny Herbertów podważa stanowcze stwierdzenie
poety, jakoby nikt w jego czasach nie kwestionował użyteczności uczenia
się martwych języków, bo przeciwnie – była to sprawa wówczas już nie
tyle kontrowersyjna, ile urzędowo przesądzona w całej Polsce na korzyść
„nowoczesnego” podejścia pedagogicznego po reformie jędrzejewiczowskiej
(KAM 305). Żebrowski prostuje też wiele szczegółów pochodzących z
literatury wspomnieniowej, na ogół przyznając rację pamięci poety [18].
Na
ile tego rodzaju szczegóły oraz oględziny miejsca akcji informują nas o
czymś na temat samego dzieła literackiego i w jakim stopniu można je
spożytkować w interpretacji? Najważniejszy, moim zdaniem, jest sam
pierwowzór bohatera eseju, to znaczy rzeczywisty łacinnik. Co o nim
wiemy? Nazywał się Grzegorz Jasilkowski (1891–1939) [19] i był (od roku
1919) nauczycielem łaciny, greki, a także języka polskiego. Pochodził ze
spolszczonej ormiańskiej rodziny. Bardzo prawdopodobne, że był
weteranem obrony Lwowa zarówno przed Ukraińcami (1918), jak i
bolszewikami (1920). Zginął w kampanii wrześniowej. Biorąc pod uwagę
wspomnienia uczniowskie, przywoływane i przez Siedlecką, i przez
Żebrowskiego, można przypuszczać, że niekoniecznie siał postrach i
grozę, jak na przykład matematyk Michał Gładysz (KAM 312), choć na pewno
był nauczycielem wymagającym, a nauka łaciny była dla uczniów, jak
zawsze, udręką.
Ciekawa
jest także sugestia Rafała Żebrowskiego, że specjalny stosunek do
łacinnika wynika z faktu, iż był on dla Herberta pierwszym nauczycielem
przedmiotu w pewnym sensie „bezinteresownego”, niezależnego od praktyki
życiowej (KAM 314). Cóż bowiem bardziej nieżyciowego i pozbawionego
utylitarnego sensu niż martwy język? Nawet jeśli poeta kokieteryjnie
peroruje na temat jego „zbawiennej przydatności”.
Sam
autor wspomina swego nauczyciela w wywiadzie Wojciecha Wiśniewskiego,
przedstawiając galerię niezwykłych postaci swojego lwowskiego gimnazjum:
„Łacinnik
zwany przez nas pieszczotliwie Grzesio, o pięknej ormiańskiej twarzy i
czarnych falujących włosach, który wpajał w nas nie tylko zasady
gramatyki, ale także cnoty starożytnych, profesor Stroński — przyrodnik,
ubrany po staroświecku „bezbożnik”, kochający życie, germanista
profesor Zakrzewski, który kazał recytować ułożoną przez siebie litanię o
głupocie, gdzie słowo głupiec powtarzało się w dwudziestu różnych
językach…” („Poezja to nie jest rozpasana wyobraźnia…”, WYW 68).
Ale
mimo odautorskich wypowiedzi Herberta, ustaleń historyków, dziennikarzy
oraz świadków młodości poety, trzeba jasno podkreślić, że „Grześ” –
aczkolwiek jego pierwowzór istniał naprawdę, a nawet zapewne posiadał
wiele cech wspólnych ze swym literackim konterfektem – niewątpliwie
należy do świata fikcji i, jako bohater literacki, jest postacią poddaną
dyskretnej mityzacji, retuszowaną dla potrzeb parenetycznych [20] . Kim
jest w eseju? Wcieleniem cnót rzymskich. Oto vir (mąż, mężczyzna,
bohater), ukształtowany według virtus (dzielności). Czyż nie tak właśnie
– jak preceptor młodego Herberta – powinien postępować rzymski
nauczyciel, sądząc po szkolnym podręczniku Mariana Goliasa? „Virtus
Romana” [21] to tytuł podręcznika, ale przecież zarazem bóstwo
personifikujące ideał mężczyzny.
Jednocześnie
nie sposób nie zauważyć, że bohater został przez autora wyposażony w
śmiesznostki, które łagodzą surowy, rzymski model, przez co czytelnikowi
łatwiej jest się utożsamić z przedstawianą postacią. Strategię pisarską
Herberta można przyrównać do dzisiejszych zabiegów specjalistów od
public relations, którzy starają się „ocieplić wizerunek” swego
mocodawcy. Zauważmy, że także najsławniejszy bohater literacki w
twórczości Herberta posiada cechy „miękkie”, a nawet śmieszne. Mimo to,
zważywszy na okoliczności, Pan Cogito jest poniekąd postacią bohaterską.
Niniejszy post jest fragmentem książki:
Józef Maria Ruszar, Słońce republiki. Cywilizacja rzymska w twórczości Zbigniewa Herberta, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2014
Józef Maria Ruszar, Słońce republiki. Cywilizacja rzymska w twórczości Zbigniewa Herberta, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2014
PRZYPISY:
[1]
Uwagi na temat roli tej postaci oraz komentarz do opowiadania można
znaleźć w referacie A. Kramkowskiej-Dąbrowskiej „„Ten obrzydliwy
Tersytes”. Potęga ośmieszenia” (Warsztaty Herbertowskie, Przemyśl 2009).
[2]
Chodzi o fragment: „A przede wszystkim zapoznaj się ze strukturą zdań
warunkowych, aby w nich nie było miejsca na oszustwa, na szantaż, na
kłamstwo” – fragment z: B. Miciński, „Odpowiedź na list Francesca,
obywatela rzymskiego” [w:] „Lekcja łaciny” (LNM, 167).
[3] Odnotujmy jednak, ze poeta z uporem wraca do niej w „Potędze smaku” (ROM).
[4] Zbigniew Herbert: „Opisać rzeczywistość” [w:] „Rzeczpospolita”, 22–23.05.2004 (Plus-Minus).
[5] Tamże.
[6]
Oczywiście manipulacja językowa charakteryzowała każdy totalitaryzm,
również nazizm, ale wydaje się, że ma to mniejsze znaczenie zarówno dla
autora, jak i dla czytelnika tekstu, ponieważ perswazja propagandy
hitlerowskiej zasadniczo nie była skierowana do ludów podbitych, lecz
samych przedstawicieli „rasy panów”.
[7]
Dotyczy nie tylko języka sensu stricto lub ideologii, ale także języka
sztuki, przykładem jest wiersz „Trzy studia na temat realizmu” (HPG).
Niezrównaną satyrę na język ideologów („Transportowców”) znajdujemy w
„Królu mrówek”, w którym przywołuje się dzieło „Wielkiego Językoznawcy”,
Józefa Wissarionowicza Stalina: „Zabrał się tedy do ostrożnych reform,
poczynając od tego, co nie jest ani bazą, ani nadbudową (według
genialnej dystynkcji uczonego Jotwuesa), to znaczy do innowacji
językowych” (KM 36). O zakłamaniu ideologicznym języka, literatury i
sztuki oraz udziale w tym procederze literatów i artystów obszernie
wypowiada się w kilku wywiadach, a w szczególności w: „Wypluć z siebie
wszystko. Rozmawia Jacek Trznadel” (w książce „Hańba domowa”); „Stalin i
my. Rozmawia Helga Hirsch”; „Pojedynki Pana Cogito. Rozmawiają Anna
Poppek i Andrzej Gelberg” („Tygodnik Solidarność”); wszystkie pozycje
przedrukowane w zbiorze „Herbert nieznany. Rozmowy”, Warszawa 2008.
[8]
Na przykład w wyjaśnieniu do wiersza „Dlaczego klasycy” (N) pod tym
samym tytułem „Dlaczego klasycy?” [Aneks do: „Wiersze wybrane, red. R.
Krynicki, Wydawnictwo A5, Kraków 2004, s. 391–392].
[9] Uzasadnione wydaje się tutaj określenie z wiersza „Przemiany Liwiusza” (ENO).
[10]
Fakt, że „Lekcja łaciny” nie ukazała się drukiem w PRL, nie zmienia
intencji autorskiej. Szkic ten został opublikowany po raz pierwszy przez
„Zeszyty Literackie” w roku 2000, nr 3 (71), a następnie w zbiorze
„Labirynt nad morzem”, wydanym już po śmierci autora w roku 2000.
Niektóre eseje miały swoje pierwodruki w czasopismach kulturalnych:
„Labirynt nad morzem”, „Twórczość” 1973, nr 2; „Próba opisania
krajobrazu greckiego”, „Poezja” 1966, nr 9; „Duszyczka” opublikowany
jako „Akropol i Duszyczka”, „Więź” 1973, nr 4; „Akropol”, „Twórczość”
1969, nr 1; „Sprawa Samos”, „Odra” 1972, nr 3; „O Etruskach”,
„Twórczość” 1965, nr 9.
[11]
Wiersz „Pan Cogito o cnocie”, w swoim czasie zdobył szalone powodzenie z
powodów historycznych (historycznej potrzeby końca PRL?), ale chyba
także z tego powodu, że nie ucieka od istotnych aporii. Z jednej strony
jest to bardzo „rzymski” wiersz, w znaczeniu „bardzo męski” i „twardy”, a
jednocześnie – jak to pokazuje Barańczak w książce „Uciekinier z
Utopii” (dz. cyt., s. 209-211) – nie stroniący od wyeksponowania cech
rzeczywiście ośmieszających czy też odsłaniający jej „niemęskość”.
Wiersz jednocześnie wskazuje na trudność lub wręcz niemożność
odnalezienia dokładnego wzorca cywilizacyjnego nawet w podziwianej
starożytności, która przecież też pełna była „prawdziwych mężczyzn /
atletów władzy / despotów”.
[12]
Kwestie te były bardzo ważne dla poety i często do nich wracał, np. w
„Rozmowie o pisaniu wierszy”: „Talent jest rzeczą cenną, ale talent bez
charakteru marnieje. Co to znaczy bez charakteru? To znaczy, bez
uświadomionej sobie postawy moralnej wobec rzeczywistości, bez upartego,
bezkompromisowego wyznaczania granic między tym, co dobre, a tym, co
złe. Dlatego obok sprawności warsztato¬wej ceni się wysoko u pisarzy ich
bezkompromisowość, odwagę, bezinteresowność, a więc walory
pozaestetyczne.” („Rozmowa o pisaniu wierszy. Rozmawia (ze sobą)
Zbigniew Herbert”, WYW 24). O Miłoszu: „Nagroda Nobla niczego nie
zmienia. Nagroda to jakby czerwo¬ny balonik, obiekt dziecięcych
pragnień. Nagroda to jakby czerwony balonik dla dorosłego pisarza.
Literatury człowiek uczy się powoli, krok po kroku, i uczą się jej tylko
wytrwali. Talent jest niczym – szybko marnieje. Najważniejsze to zawsze
mieć charak¬ter. Można wiedzieć wszystko o stylach pisania, ale trzeba
mieć na tyle charakteru, by spośród wielu stylów wybrać jeden, swój
własny” („A Poet who Misses Censors. Rozmawia Benjamin Ivry”, WYW 200).
„Tadeusz Konwicki. Jest on najzdolniejszym polskim prozaikiem. Talent –
dar Boga – wymaga jeszcze charakteru, a o to musi sta¬rać się sam
twórca. Zdarzały mu się książki, takie jak „Na budowie.” („Pojedynki
Pana Cogito. Rozmawiają Anna Poppek i Andrzej Gelberg”, WYW 233). W
liście do Czesława Miłosza dzieli się uwagą, że źródłem poezji nie jest
technika czy mistrzostwo języka, ale „jakości duchowe autora”, w tym
współczucie (ZHCZM 57).
[13]
O sensie wychowawczym idealizacji rzymskiego antyku na gimnazjalnych
lekcjach łaciny pisze Rafał Żebrowski, a także wskazuje na Bolesława
Herberta, ojca poety, jako na „źródło krytycznego rozbioru rzymskiego
przekazu propagandowego”. Postawa ta znalazła oddźwięk w wierszu
„Przemiany Liwiusza” (KAM 318).
[14] Jak w wypowiedzi programowej „Opisać rzeczywistość” (WW 394).
[15]
R. Żebrowski, „Religijność Zbigniewa Herberta. Miscellanea” [w:]
„Między nami a światłem. Bóg i świat w twórczości Zbigniewa Herberta”,
red. G. Halkiewicz-Sojak, R. Sioma i J.M. Ruszar, Kraków–Toruń 2012, s.
13.
[16]
Wątek barbarzyńców-Sowietów pojawia się często w twórczości Herberta,
ale także w wywiadach z nim, zwłaszcza w kontekście postaw literatów w
okresie stalinowskiego zniewolenia. Najwięcej gorzkich słów pada pod
adresem kolegów w „Wypluć z siebie wszystko” („Hańbie domowej” Jacka
Trznadla), ale zdarza się także w innych wypowiedziach artysty. „Całe
życie walczyłem z Iwaszkiewiczem, ale te¬raz chciałbym się z nim
pogodzić. Jego zasługą było to, że bronił członków Związku Literatów.
Zdawał sobie jasno sprawę, że zalewa nas Wschód; miał tę fobię
wschodnią, zbliżanie się barbarzyńców. Bał się, że znów będą ginąć
masowo ludzie, rozpadać się kościoły, pa¬łace i księgozbiory. Uznał
jednak, że z nowym panem trzeba się ja¬koś dogadać” („Pojedynki Pana
Cogito. Rozmawiają Anna Poppek i Andrzej Gelberg”, WYW 232). W innym
kontekście, bo amerykańskiej kontrkultury, pojawia się ten temat pod
koniec życia poety: „Czesław Miłosz był potem profesorem w Kalifornii,
gdzie zaczꬳa się już ta nieszczęsna rewolucja, i tam trafił w swój
żywioł. Pro¬fesorowie byli brani z ulicy. Im większy marksista, tym
lepszy. Doszło do kompletnej destrukcji uniwersytetów. Ja tam uczyłem,
ale dziesięć lat później. Było to potężne i groźne zjawisko Antykultury.
Najazd barbarzyń¬ców bez barbarzyńców. Tam Miłosz odżył jako
socjalista. Więc kiedy byliśmy razem – dalej była ta przyjaźń osobista.
Nie wymagam od przyjaciół, żeby byli zawsze mojego zdania” („Oni
wygrają”. Rozmawia Bogdan Rymanowski”, WYW 238).
[17]
Niestety nie można mieć zaufania do – bałamutnej na ogół – książki
Joanny Siedleckiej, która miesza prawdę z fikcją oraz swoimi urojeniami.
Autorka zebrała pasjonujący materiał, ale występuje on obok informacji
niewiarygodnych. Jest to pozycja „dziennikarska”, przez co należy
rozumieć współczesną chęć poszukiwania sensacji na temat znanych osób z
pominięciem niewygodnych danych lub informacji niepasujących do
założonych tez albo wersji wydarzeń. W tej konkretnej sprawie –
obyczajowości uczniowskiej oraz zachowania się poszczególnych
nauczycieli – Siedlecka podaje prawdziwe informacje, aczkolwiek jest to
jedna z wielu wersji, konkurencyjna wobec innych wspomnień. Nie jest to,
oczywiście, wina autorki lecz skaza pamięci osób, różnie opisujących
zapamiętane dzieje. Niestety, dziennikarka nie pokusiła się o
sprawdzenie wielu faktów (J. Siedlecka, „Pan od poezji. O Zbigniewie
Herbercie”, Warszawa 2002, tu rozdział: „Pan od przyrody”, s. 35–50). W
tym miejscu uwaga polemiczna. Recenzent mojej dysertacji, prof.
Krzysztof Dybciak, ujął się za Joanną Siedlecką, uważając, że
sformułowanie „książka bałamutna na ogół” jest nazbyt ostre, że autorka
zebrała sporo ciekawego, a nieznanego wcześniej materiału i należy się
jej jakaś premia za prekursorstwo. To prawda, że książka ma charakter
pionierski i zawiera wiele nieznanego wcześniej materiału, ale zarzut
nie idzie w tę stronę lecz dotyczy rzetelności, a właściwie jej braku.
Niestety, autorka nie tylko nie sprawdziła swoich informacji i nie tylko
popełniła sporo błędów faktograficznych, których łatwo było uniknąć,
ale – szukając dziennikarskiej sensacji – sfabrykowała rzekomą
współpracę Herberta z PAX-owskim „Słowem”, do którego stary poeta miał
regularnie pisać wiersze pod pseudonimem „Mak”. Jej dywagacje kontynuuje
niegdyś marksistowski badacz Andrzej Kaliszewski, przy okazji
powielając zarzut powstały po „Hańbie domowej”, że Herbert stroi się w
szaty „jedynego sprawiedliwego” i zieje „dogmatycznym jadem” zamiast być
heroldem tolerancji (patrz: Rozdział XI „Zbigniew Herbert” [w:]
„Literatura współczesna” (1956-2006), „Historia literatury polskiej w
dziesięciu tomach”, Wydawnictwo SMS, Bochnia – Kraków – Warszawa 2006,
t. X, s. 245 i 246). Jeszcze dalej poszedł Krzysztof Kąkolewski w
artykule „Coś Ty Warszawie zrobił, Herbercie?” („Tygodnik Solidarność”,
8. 08. 2003), doszukując się źródła pseudonimu w twórczości Norwida
(postać Mak-Yksa z „Pierścienia wielkiej damy”), a fakt pisania pod
pseudonimem nazywa „powszechnie wiadomym”. Najdziwniejsze, że Kąkolewski
uważa te wiersze za „arcydzieła”, gwałtem je wciska do kanonu poezji XX
wieku i atakuje „oponentów”, którzy chcieliby „wielkiemu poecie ująć
choćby to”. Jak widać, nie tylko dziennikarka i filmowy reportażysta
mają kłopoty z odróżnieniem grafomanii od wielkiej poezji, zwłaszcza gdy
w grę wchodzi polemika polityczna i prasowa „konieczność opowiedzenia
się za lub przeciw” (spór miał wyraźny podtekst polityczny i tak
tłumaczę sobie stanowisko Kaliszewskiego i Kąkolewskiego). Na niemożność
przypisania tych wierszy Herbertowi wskazywali niektórzy krytycy
literaccy jak Andrzej Franaszek i Lech Stępniewski (A. Franaszek,
„Herbert zdemaskowany”, „Tygodnik Powszechny” 18. 08. 2002; L.
Stępniewski, „Żywoty wieszczów”, „Najwyższy CZAS!”, 31. 08. 2002). Sam
fakt pomyłki Siedleckiej jest – oczywiście – wybaczalny (skoro nikt nie
jest nieomylny) i moja krytyka nie jest próbą poniżania autorki lecz
niezgodą na jej postawę. Bo największym grzechem Siedleckiej jest
upieranie się przy błędach poważnych, a zdemaskowanych. Siedlecka nie
tylko nie sprostowała swojej pomyłki i to już po wydaniu inkryminowanych
wierszy przez rzeczywistą autorkę wierszy, ale upierała się przy swojej
tezie zarówno w prywatnej ze mną rozmowie (kwiecień 2006), jak
publicznie, twierdząc, że posiada nowe dokumenty i świadectwa („Pomniki
lubią tylko gołębie. Z Joanną Siedlecką rozmawia Krzysztof Masłoń”,
„Rzeczpospolita”, 21-22. 12. 2002.). Trudno zaakceptować takie
stanowisko. (Przy pisaniu tej noty korzystałem z bibliografii zebranej
przez blogera ukrywającego się pod pseudonimem Ebenezer Rojt, „Joanna
Siedlecka o Zbigniewie Herbercie albo pani od grafomanii”, patrz: http://kompromitacje.blogspot.com/2011/10/joanna-siedlecka-o-zbigniewie-herbercie.html, dostęp 5. 09. 2014. Świadomie pominąłem nazwisko autorki wierszy).
[18]
Dotyczy to na przykład zabawnej anegdoty o rzekomym zwyczaju „kopania”
buta wielkiego króla „na szczęście”. Argumentuje, że nie było to
możliwe, skoro gipsowy posąg szlachetnego patrona znajdował się na
wysokości dwóch metrów i to nie nad podłogą korytarza, lecz schodów, co
było dodatkowym utrudnieniem dostępu. Stąd wniosek, że podana przez
Herberta wersja o czyszczeniu butów Kazimierza Wielkiego czapką
uczniowską jest bardziej prawdopodobna. Siedlecka podaje za kimś
niezidentyfikowanym, że „kopano” (zob. J. Siedlecka, dz. cyt., s. 41), a
klatkę schodową nazywa „wytworną”, ponieważ jej nigdy nie widziała.
[19]
Rafał Żebrowski (KAM 310) ustalił z całą pewnością, że tak brzmi
właściwe nazwisko nauczyciela (na podstawie: Z. Zagorowski, „Spis
nauczycieli szkół wyższych, średnich, zawodowych, seminariów
nauczycielskich oraz wykaz zakładów naukowych i władz szkolnych”,
rocznik II, Warszawa–Lwów 1926, s. 137). Za nim też podaję informacje z
dostępnych źródeł urzędowych. Czasami nazwisko nauczyciela pojawia się
we wspomnieniach błędnie, jako Jaślikowski (np. Adam Trojanowski w swoim
„Wspomnieniu na sześćdziesięciolecie”, zob. http://www.lwow.com.pl/cracovia/osma-buda.html).
Siedlecka również podaje błędnie: Jaslikowski (tejże, dz. cyt. s. 42,
46 i 52). Prawidłowo pisze to nazwisko Jacek Petelenz-Łukasiewicz na
podstawie informacji zaczerpniętych od Zdzisława Ruziewicza, jednego z
najbliższych przyjaciół poety (zob. J. Łukasiewicz, „Herbert”, Wrocław
2001, s. 13).
[20] Podobnie rzecz się ma z prof. Strońskim, przeniesionym w świat literackiego mitu za pomocą wiersza
Pan od przyrody” (HPG).
Pan od przyrody” (HPG).
[21] M. Golias, „Virtus Romana”, Lwów 1938 (teksty łacińskie).
Komentarze
Prześlij komentarz