Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 10
Rozdział 5
Jak owad w bursztynie.
Rzym, człowiek i czas
Jak owad w bursztynie.
Rzym, człowiek i czas

Mimo
 pewnych cech stylistycznych zbieżnych z romantyzmem i postawy częściowo
 zgodnej z manifestami neoklasyków, o czym była mowa w poprzedniej 
części, Herbert pielgrzymuje do zasadniczo innego Rzymu niż XIX-wieczni 
poeci, a jego odpowiedź na modernizm różni się od wersji nowoczesnego 
klasycyzmu, proponowanej przez kolegów. „Lekcja łaciny” oraz wiersze 
autora „Przemian Liwiusza” borykają się z bardziej skomplikowanymi 
problemami czasu, spójnego cogito, ocalenia w historii, ciągłości 
cywilizacji – ponieważ dla poety najważniejsza jest rzeczywistość cała, a
 nie okrojona do jakiegoś wybranego aspektu, na przykład kultury. 
Obojętność
 człowieka i porzucenie przez niego tradycji, a nie obojętność przyrody,
 są największym zagrożeniem dla wzorców cywilizacji – powiada Herbert i 
nie podziela optymizmu Rymkiewicza, który „oswaja” i „zaklina” czas, 
pozwalając zamknąć Rzym w Wiecznym Teraz Mitu. Istnieje, oczywiście, 
spore podobieństwo, ponieważ także dla Herberta sztuka jest metodą 
przezwyciężania destrukcyjnego przemijania. Ale jest to gest tragiczny 
(jak u Szekspira), bo w twórczości Herberta prawdziwy, ludzki czas 
związany jest z życiem, a wieczność – ze śmiercią.
FUNKCJA
 CZASU. Czas, jak już była o tym mowa, jest dla romantyków, a także dla 
Rymkiewicza, przede wszystkim siewcą zniszczenia i przyczyną przemijania
 [1]. Tak jest w wierszu Krasińskiego „Jak anioł spadły, leżący w 
piękności” [2], gdzie niepodzielnym panem świata jest czas, który 
króluje nad jednostkami i ludami:
 
 Pałace dumnych, w żółty piasek wryte,
Kościoły bogów, na szczątki rozbite,
Zielonym bluszczu całunem owite!
[…]
Czas poćwiartował posągi cezarów,
Czas zmienił Forum na błotnisty parów,
Gdzie zaspy gruzów piętrzą się warstwami.
Jedynym żywym elementem w krajobrazie jest zielony bluszcz i żółty piasek. Zauważmy jednak, że „kolor nadziei” charakteryzuje nie ludzką otuchę wobec nieuchronnego przemijania, lecz symbolizuje wieczną potęgę przyrody, a żółty piasek ewokuje martwotę. Ten motyw przejął polski neoklasycyzm. Małgorzata Mikołajczak pisze: „Tak jak poetę romantycznego, współczesnego klasyka fascynuje czas i śmierć. To ona, wraz z nieodłącznym motywem przemijania, jest żywiołem, który króluje w jego poezji. Neoklasycyzm to – w gruncie rzeczy – jeszcze jeden pseudonim romantycznej obsesji utrwalania, współczesna wersja wstrzymania czasu” [3]. Romantyczna wiara w możliwość zwycięskiej walki z czasem jest dla autora „Pana Cogito” niemożliwa. Paradoksalnie w twórczości Herberta „uwiecznienie” pojawia się jedynie przez usunięcie z realnego życia, jak w wierszu „Fotografia” (ROM) [4]:
mój mały mój Izaaku pochyl głowę
to tylko chwila bólu a potem będziesz
czym tylko chcesz – jaskółką lilią polną
więc muszę przelać twoją krew mój mały
abyś pozostał niewinny w letniej błyskawicy
już na zawsze bezpieczny jak owad w bursztynie
piękny jak ocalała w węglu katedra paproci.
Charakterystyczne jest przywołanie fotografii w kontekście „nierzeczywistości” obrazu nocnego Forum Romanum oraz pojawienie się słowa „odrąbanie” (jak w wierszu „Mona Liza”, którego bohaterka jest „od mięsa życia odrąbana”). Wieczność osiąga się za cenę bycia poza czasem, a więc nigdzie, jak w prozie „Czas” (EB), gdzie znów pojawia się porównanie:
oto żyję w różnych czasach, jak owad w bursztynie,
nieruchomy, a więc bez czasu, bowiem nieruchome są członki moje
i nie rzucam na ścianę cienia, cały w jaskini, jak w bursztynie,
nieruchomy, a więc nie istniejący.
nieruchomy, a więc bez czasu, bowiem nieruchome są członki moje
i nie rzucam na ścianę cienia, cały w jaskini, jak w bursztynie,
nieruchomy, a więc nie istniejący.
Czas jest u Herberta bardziej skomplikowany niż u klasyków, romantyków czy dwudziestowiecznych neoklasyków. Dla nich jest przede wszystkim czynnikiem śmiercionośnym, co zresztą jest nawiązaniem (zwłaszcza u Słowackiego czy Rymkiewicza) do wcześniejszych barokowych konceptów. Nie negując tych funkcji, Herbert wzbogaca rozumienie czasu o dodatkowy, oryginalny element i czyni go także czynnikiem „życiodajnym”. W ten sposób powstaje ważna dla jego świata ambiwalencja.
Z jednej strony jest to wizja posiadająca niezwykłą, podwójnie tragiczną dynamikę: czas prowadzi do śmierci, ale jego brak także uśmierca! Nie ma życia bez czasu, a więc nie ma człowieka, jeśli czas zostaje unicestwiony. Ale – z drugiej strony – ta podwójna tragiczność czasu ocukrowana jest jego życiodajną mocą: radością życia. Stąd bierze się dziwna – i często niezrozumiana – Herbertowska wizja świata: tragiczna, ale pełna radości, wdzięczności i nadziei. Wieczność i dla klasyków, i dla romantyków miała wyraźnie pozytywną konotację, ale w świecie wykreowanym przez Herberta jest ona także śmiercią – unicestwieniem dotychczasowego ‘ja’. Stąd nikłe pocieszenie, jakie daje religia i jej obietnice, bowiem unieważnienie czasu w najbardziej nawet rajskiej wieczności jest równoznaczne z utratą własnej istoty. Człowiek istnieje tak długo, jak jego czas, a wymknięcie się jego szponom jest – wbrew nadziejom – zgubą, ponieważ umierający zamienia się w rzecz. Tym cenniejszy jest czas darowany [5].
„Fakt,
 iż w liryce Herberta czasowość jest wpisana w istotę człowieczeństwa, 
że jest uobecniana jako niezbywalny atrybut pełnowartościowego 
istnienia, nie oznacza, że podmiot tej poezji godzi się z czasem – bez 
walki” [6] – pisze Danuta Opacka-Walasek. To jeden z paradoksów 
egzystencjalnych człowieka w twórczości Herberta: czas jest mu wrogi, 
ale niezbędny do życia. I dlatego właśnie „Lepiej być skrzypieniem 
podłogi niż przeraźliwie przeźroczystą doskonałością” („Żeby tylko nie 
anioł”, SP), choć brzmi to na pierwszy rzut oka jak silenie się na 
dowcipne koncepty, skoro materialność „skrzypienia podłogi” jest 
przecież dość podejrzanej jakości. Oczywiście można przeżyć „chwile 
wieczności” już w tym życiu, ale jest to raczej poetyczny nastrój niż 
coś śmiertelnie poważnego. Tak wygląda wizja „wieczności” w Sienie 
podczas pełni księżyca na Il Campo [7]:
„Nad
 piazza del Campo – luna plena. Kształty tężeją. Między niebem a ziemią 
napięta struna. Taka chwila daje dojmujące uczucie zastygłej wieczności.
 Umilkną głosy. Powietrze zamieni się w szkło. Zostaniemy tak wszyscy 
utrwaleni: ja podnoszący szklankę wina do ust, dziewczyna w oknie 
poprawiająca włosy, staruszek sprzedający pod latarnią pocztówki, a 
także plac z ratuszem i Siena. Ziemia będzie krążyć ze mną, nieważnym 
eksponatem kosmicznego muzeum figur woskowych, którego nikt nie ogląda” 
(„Siena”, BO 72).

Wielokrotnie
 dyskutowana kwestia „chrześcijańskości” (lub jej braku) eschatologii 
Herberta, a także religijności tej poezji, natrafia na tę właśnie 
aporię. Herbert dość nieufnie podchodzi do wszelkich pocieszeń, w tym 
także do pociechy życia pośmiertnego jako nagrody za uczciwe życie i w 
swym pesymizmie jest bliższy Grekom, w szczególności Homerowi, niż 
szczęśliwym wizjom raju Nowego Testamentu [8] . Zauważmy, że nikt nie 
jest świadkiem Wiecznego Teraz (a może nietzscheańskiego Wiecznego 
Powrotu?), wyobrażonego przy pełni księżyca.
ZAGROŻENIE
 NICOŚCIĄ. Śmierć jako unicestwienie w poezji Herberta przychodzi albo 
przez zniszczenie materii (ruina rzeczy lub człowieka), albo negację 
czasu (bezruch wieczności), albo zanik pamięci (zapomnienie). Forum 
Romanum jest „widmem” ze wszystkich trzech powodów: doszło do rozpadu 
materii (pozostały tylko ruiny), nastąpiło unicestwienie czasu przez 
zanik pierwotnych funkcji (obcujemy z martwotą miejsca – Forum już nie 
„żyje”) oraz doszło do amnezji kulturalnej, to jest zaniku pamięci 
zbiorowej [9]. Tylko temu trzeciemu atakowi nicości poeta może się 
realnie przeciwstawić i dlatego też pisze swój esej. 
Zauważmy,
 że walka rozumu-uzurpatora ze współczującym sercem kierującym się 
wyobraźnią – tak mocno zaakcentowana w twórczości Herberta – jest pewną 
wersją sporu klasyków z romantykami. W tym konflikcie odczarowanego 
świata z pięknem wzniosłych emocji Herbert opowiada się zdecydowanie po 
stronie wyobraźni serca, wspomaganej przez ważnego sojusznika: kruchą 
pamięć – jedyną wieczność dostępną człowiekowi. Nie zapominajmy jednak, 
że Herbert przystępuje do walki już po zwycięstwie naukowego empiryzmu –
 pozytywistycznej, zracjonalizowanej wizji świata, której owocem był 
metafizyczny mechanicyzm. A więc musiał stawić czoła nie tyle sztuce 
wierzącej w rozum, ale całemu odczarowaniu rzeczywistości, czego 
przejawem są wizje świata obecne w dziełach współczesnej awangardy. 
Walczył więc nie tyle z innym stylem literackim i zawężonym przez 
współczesność Europy pojęciem rozumu, ile z procesem spłaszczenia i 
zawężenia całej wizji rzeczywistości. Zwycięski scjentyzm – wrogi 
wszelkiej metafizyce – wywołał proces „odmitologizowania”, 
„odmistycznienia” i „odczarowania” cudowności świata, a w konsekwencji 
stawiał pod znakiem zapytania samo istnienie sztuki, poezji w 
szczególności. Hasła pierwszej połowy XX wieku od „słów na wolności” 
Marinettiego po „niemożności poezji po Auschwitz” Adorna [10] były tylko
 konsekwencją tryumfalnego wkroczenia Cesarstwa Empirii do Królestwa 
Sztuki.
Dziewiętnastowieczna
 bitwa rozumu z uczuciem prowadzona przez Śniadeckiego i Mickiewicza nie
 odbywała się jednak poza intelektem. Irracjonalizm romantyzmu nie stał w
 sprzeczności z głębokością wykształcenia i subtelnym intelektualizmem. 
Przeciwnie, pozwalał ogarnąć świat, „który wypadł z zawiasów”, bez 
naiwnej wiary w przedustawny porządek i ład. Herbert przyjmuje „rolę 
płaczki” po zabitym świecie. Nie czyni tego bez zastrzeżeń i oporów, bo 
musi się przebić przez patriotyczny stereotyp, który zabija poezję, oraz
 poszukać własnego głosu „opłakującej Elektry”. W świecie Herberta 
istnieje stopniowalność śmierci! – do fizycznego zgonu można „dodać” 
zapomnienie. I przeciwnie: „zmarli przedłużają swoje istnienie w pamięci
 żywych” – jak konstatuje Wojciech Ligęza [11]. Stąd waga „linii 
wierności”, która w skali polskiej dotyczy ofiar brunatnego i czerwonego
 terroru, a w skali świata – cywilizacji zmiecionych fizycznie przez 
barbarię, a mentalnie przez kolejne odmiany awangardy. 
Widok
 upadku Rzymu, opis jego ruin, to wyśmienity impuls do przedstawienia 
swego stosunku do czasu i przemijania zarówno w wymiarze 
egzystencjalnym, jak w rozważaniach na temat wzrostu i upadku 
cywilizacji. Przemijalność ludzi – „liści jednodniowych”, jak 
powiedziałby Homer – i upadek cywilizacji są niewyczerpanym źródłem 
melancholii w wierszach i esejach Herberta [12]. Topos ruin Wiecznego 
Miasta (jaki wspaniały oksymoron!), obecny w literaturze od czasów 
średniowiecza i renesansu, ma tę przewagę nad innymi (np. rozmyślania z 
Knossos czy z Etrurii), że daje spory materiał do porównań z dziedziny 
poetyki. Tu zresztą istnieje możliwość porozumienia, czy też punkt 
wspólny między Rymkiewiczem a Herbertem – jest nim ton elegijny [13] . 
Bo czyż sonetowa forma „Epitafium dla Rzymu” nie modeluje elegijności 
wiersza? Czy napięcie stworzone między „romantyczną” sytuacją liryczną a
 poszukiwaniem dystansu nie ma w tym aspekcie istotnego znaczenia? 
Wydaje się, że jest to skuteczna strategia poetycka.

PRZYPISY:
[1]
 Nie wydaje się, by miała być to cecha wyłącznie romantyczna, jak zdają 
się sugerować badacze tego okresu. W takiej funkcji występuje już od 
czasów Homera, a późniejsze epoki – jak renesans czy barok – były równie
 jak romantyzm przepojone uczuciem przerażenia czasem. Oryginalność 
poetów tej epoki polegała tutaj na szczególnie intensywnym poszukiwaniu 
dróg ucieczki z pułapki czasowości.
[2]
 Zygmunt Krasiński, „Jak anioł spadły, leżący w piękności”[w:] „Dzieła 
literackie”, t. I, dz. cyt., s. 19–20. Na temat znaczenia ruin w 
historiozofii Krasińskiego zob. G. Królikiewicz, „Terytorium ruin. Ruina
 jako obraz i temat romantyczny”, Kraków 1993, s. 102–118. Dodajmy 
tylko, że wiersz ten jest również krytyczny pod adresem ówczesnego 
Kościoła, który popadając w pychę, na poziomie moralnym nie przewyższał 
etycznej nędzy rzymskiego imperium. W tym sensie czas staje się także 
panem wiecznego Kościoła (tj. jego doczesności).
[3]
 M. Mikołajczak, „Rzym neoklasycystyczny Jarosława Marka Rymkiewicza w 
kontekście wiersza „Rzym” Juliusza Słowackiego”, dz. cyt., s. 320. 
[4]
 Na temat funkcji fotografii w poezji Herberta (i innych poetów polskich
 XX wieku) pisze Iwona Grabska w pracy „Prawda. Czas. Pamięć. Fotografia
 w poezji polskiej XX wieku”, UJ 2008, maszynopis (praca magisterska 
napisana pod kierunkiem W. Ligęzy). O skomplikowanym użyciu wielu czasów
 jednocześnie w wierszu „Fotografia” por. I. Grabska, „Paradoks 
zmaterializowany. Fotografia w twórczości Z. Herberta” [w:] 
Patrzeć aż do zawrotu głowy. Zbigniew Herbert wobec źródeł europejskiej cywilizacji” (szkice i album), red. J.M. Ruszar (w przygotowaniu).
Patrzeć aż do zawrotu głowy. Zbigniew Herbert wobec źródeł europejskiej cywilizacji” (szkice i album), red. J.M. Ruszar (w przygotowaniu).
[5] Por. wiersze: „Śmierć pospolita” (N), „Pan Cogito obserwuje zmarłego przyjaciela” (PC), 
Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito” (ROM).
Przeczucia eschatologiczne Pana Cogito” (ROM).
[6]
 Ambiwalentny stosunek Herberta do czasu analizowała Danuta 
Opacka-Walasek w szkicu „O „nieprzerwanym szumie ogromnej klepsydry”. 
Obrazy czasu w poezji Zbigniewa Herberta” [w:] „Portret z początku 
wieku. Twórczość Zbigniewa Herberta – kontynuacje i rewizje”, studia pod
 red. W. Ligęzy przy współudziale M. Cichej, Lublin 2005, Biblioteka 
Pana Cogito, s. 117.

[7] Zauważmy, że poetycki nastrój został wprowadzony po burleskowej scenie z właścicielką pizzerii, zachwyconej molto gentile e intelligente Polacco,
 który spałaszował trzy pizze, a na dodatek nałgał, że w Polsce nie ma 
rozwodów. Oto standardowe w romantyzmie zmiany nastrojów i mieszanie 
gatunków. Czy można ten fragment uznać za potraktowanie na serio idei 
Wiecznego Teraz Kultury i zestawić z fragmentem książki Ryszarda 
Przybylskiego? Porównajmy: „W porządek mityczny wprowadza poetę kultura,
 która wznosi go ponad czas historyczny i użycza schronienia w wiecznie 
zielonej krainie snu i pamięci, gdzie nie dogonią go już «białe charty 
czasu»” (R. Przybylski, „To jest klasycyzm”, dz. cyt., s. 22).
[8]
 Postawa Herberta sięga do greckich pokładów religijności. Oto, co 
„boski” Achilles ma do powiedzenia Odysowi podczas odwiedzin w Hadesie 
(Homer, „Odysea”, pieśń XI, w. 499–502, tłum. L. Siemieński, wstęp. Z. 
Abramowiczówna, objaśnienia J. Łanowski, BN seria II, nr 21, wydanie 11,
 2003):
– Odysie! Ty chcesz w śmierci znaleźć mi pociechę?
Wolałbym do dzierżawcy iść pod biedną strzechę
Na parobka, i w roli grzebać z ciężkim znojem,
Niż tu panować nad tym cieniów marnych rojem!
– Odysie! Ty chcesz w śmierci znaleźć mi pociechę?
Wolałbym do dzierżawcy iść pod biedną strzechę
Na parobka, i w roli grzebać z ciężkim znojem,
Niż tu panować nad tym cieniów marnych rojem!
[9] Sytuacja jest jak w wierszu „Cmentarz warszawski” (SŚ), gdzie:
przed najazdem żywych
umarli schodzą głębiej
niżej,
umarli schodzą głębiej
niżej,
choć sytuacja nie jest tak dramatyczna:
a na powierzchni spokój
płyty wapno na pamięć,
płyty wapno na pamięć,
ponieważ
 nie mamy do czynienia ze świadomą działalnością człowieka 
manipulującego świadomością, tylko zmarginalizowaniem, utratą przez 
porzucenie.
[10]
 Nie komentujmy zakłamania Adorna, który bał się dodać: „i Kołymie”, by 
nie zrównać totalitaryzmów, skoro tylko jeden miał być potępiony, a 
drugi był wzorem pozytywnym.
[11]
 W. Ligęza, „Elegie Zbigniewa Herberta” [w:] „Twórczość Zbigniewa 
Herberta”, studia pod. red. M. Woźniak-Łabieniec i J. Wiśniewskiego, 
Kraków 2001, s. 28.
[12] Glaukos w „Iliadzie” powiada: „Ród ludzki jest jak liście spadające z drzew” (Homer, „Iliada”, pieśń VI, w. 147–150).
[13]
 Najobszerniej na temat „stylu elegijnego” Herberta wypowiedział się 
Wojciech Ligęza (tenże, „Elegie Zbigniewa Herberta”, dz. cyt.), 
proponując zastąpienie nim określenia „styl melancholijny”, 
wprowadzonego wcześniej przez Krzysztofa Dybciaka (tenże, „W 
poszukiwaniu istoty i utraconych wartości” [w:] „Gry i katastrofy”, 
Warszawa 1980, s. 118). 

Komentarze
Prześlij komentarz