Joanna Adamowska
Portret artysty. Gauguin według Herberta
Herbertowski
wiersz o Gauguinie był rzadko i fragmentarycznie analizowany, nie
doczekał się również całościowej interpretacji. Wydaje się, iż znaczący
wpływ na niewielką popularność utworu w herbertologii ma jego
hermetyczność. „Gauguin Koniec” to jeden z wielu Herbertowskich wierszy
będących sugestywną opowieścią poety o znanym twórcy, jednak
wieloznaczność metaforycznych obrazów składających się na ów poetycki
wizerunek malarza utrudnia jej odczytanie.
Gauguin Koniec
z kwiatami manga w białej pogodzie w czarnym deszczu
na rue des Fourneaux i na Pacyfiku
rozgarniając szeroko obrazy i liście
ogromny Gauguin ciężki głuchy stuk sabotów
szuka źródła potem długo pije
otwarte nożem niebo i zasypia słodko
na rue des Fourneaux i na Pacyfiku
rozgarniając szeroko obrazy i liście
ogromny Gauguin ciężki głuchy stuk sabotów
szuka źródła potem długo pije
otwarte nożem niebo i zasypia słodko
który jest pracą długim marszem w południe
z ciemnymi wiadrami obrazów
jeszcze czasem słyszy
syk salonów paryskich w domu pozostała
biała kobieta zasunął kotarę
śpi pewnie jeszcze
niech śpi
wymioty oceanu gitary papużko
dziewcząt nie kochał ani Tehury
ani Metty Gad z nitką śliny między wargami
Alina umarła zbyt wcześnie on miał wstręt do pleśni
z kwiatami manga jedzie wielki wóz
ostatni król Pomare gnijący ananas
w mundurze admirała do ziemi jedzie
bije dzwon drewniany
ostatni król Pomare gnijący ananas
w mundurze admirała do ziemi jedzie
bije dzwon drewniany
przepala słońce rudy mózg
miał odwagę malował brzytwą
to nie Monet krzyczał nie będę wystawiał
avec le premier barbouilleur venu
kto pojął sens kobaltu musi opuścić giełdę
nie było innej drogi tylko droga do morza
na łokciach i kolanach Gauguin prowadzi swoje ciało
owoce są jak wrzody las stoi w liszajach
maoryjscy bogowie z przejęciem dłubią w zębach
wymioty oceanu gitary papużko
pomiędzy niebem z ognia trawą z ognia – śnieg
bretońska wioska w kwiatach manga.
Autor jednej z publikacji na temat twórczości Herberta bezpośrednio, może nawet nieco bezceremonialnie, dał wyraz wątpliwościom, jakie prawdopodobnie w wielu czytelnikach budziła (i budzi) lektura tego tekstu:
„Herbert
miał już pewną wiedzę o malarstwie i o Gauguinie, wtrącał różne obrazy z
jego przeszłości na Tahiti, z Vincenta van Gogha i Moneta, ale wszystko
jest jakoś niedoważone i niepełne. ‚Wymioty oceanu gitary papużko’, nie
można pojąć, o co tu chodzi” [1].
Dyskomfort
towarzyszący interpretacyjnym zmaganiom z tajemnicą wiersza nie
powinien jednak skłaniać do zbyt łatwego dezawuowania wartości
artystycznej utworu. Wydaje się bowiem mało prawdopodobne, by wybitny
poeta, wielką wagę przykładający do faktu publikacji, ogłosił drukiem
utwór słaby czy niedopracowany. W rozwikłaniu zagadki utworu „Gauguin
Koniec” pomocna może okazać się lektura innego tekstu Herberta,
poświęconego francuskiemu malarzowi. W 7 numerze „Twórczości” z 1960
roku odnajdujemy recenzję z wystawy dzieł Gauguina, zorganizowanej w
galerii Charpentier. Przypomnijmy, że w okresie od maja 1958 do kwietnia
1960 Herbert po raz pierwszy przebywał na Zachodzie – wyjechał na
stypendium do Paryża, następnie podróżował po Anglii i Włoszech. Poznał
środowisko paryskiej „Kultury”, zwiedzał muzea i katedry, był
czytelnikiem wielu bibliotek, zwłaszcza w Paryżu studiował opracowania
dotyczące sztuki i architektury [2]. Wrócił do Polski w 1960 roku i
wtedy też opublikował dwa poświęcone Gauguinowi teksty: w numerze 7
„Twórczości” wspomnianą recenzję, a w numerze 8 – wiersz „Gauguin
Koniec” [3].
Recenzja
udowadnia, że dorobek francuskiego malarza był przedmiotem studiów
Herberta. Poeta zwięźle zdaje z nich relację – wypomina historykom
sztuki liczne zaległości w badaniach, m.in. narzeka na brak katalogu
wszystkich prac artysty oraz naukowego komentarza do tahitańskich
zapisków Gauguina, ubolewa z powodu luk w ogłoszonej korespondencji, a
także krytykuje usuwanie w polskich wydaniach „Noa Noa” fragmentów
autorstwa Charlesa Morice’a [4]. Ingerencję Wacława Rogowicza nazywa
„ryzykownym przedsięwzięciem” i sugeruje, że „lepiej byłoby ogłosić
„Ancien Culte Maori”, pierwszą i niepodejrzanie autentyczną wersję „Noa
Noa”, wydaną ostatnio przez wybitnego znawcę, R. Huyghe” (WG 267).
Herbert wypowiada się więc nie tylko jako recenzent konkretnej wystawy,
lecz także jako badacz dokumentów biograficznych oraz dorobku
literackiego artysty. Z tej pozycji próbuje również referować i zarazem
weryfikować dotychczasowe ustalenia – wypełnić poznawczą lukę, która,
jego zdaniem, istnieje. „Zarówno źródła, jak i promieniowanie sztuki
Gauguina nie zostało do końca wyjaśnione” (WG 267) stwierdza poeta, by w
dalszej części recenzji mierzyć się z tą opinią i ostatecznie
zaproponować własne stanowisko.
Ekspozycja
w galerii Charpentier w szczególny sposób korespondowała z Herbertowską
interpretacją twórczości Gauguina, być może w pewnym stopniu nawet ją
zainspirowała. Za istotny walor recenzowanej wystawy Herbert uznaje fakt
według krytyków i publiczności świadczący na jej niekorzyść – w galerii
Charpentier zaprezentowano „Gauguina bez arcydzieł”. Tymczasem, zdaniem
poety, to właśnie mniej znane prace artysty o wiele lepiej niż
arcydzieła tłumaczą sens mozolnej ewolucji twórczej malarza oraz
właściwe znaczenie jego dorobku. Tak zaaranżowana ekspozycja dobitnie
ukazuje, że ów „geniusz bez talentu”, niezwykle długo i żmudnie
terminujący „bez cienia indywidualności” u wielu mistrzów (jak Daubigny,
Pissarro, Sisley, Manet czy Cézanne), nie tylko ostatecznie wypracował
swój oryginalny styl, ale też, dzięki nieustannemu wysiłkowi i
podejmowaniu artystycznego ryzyka stał się wybitnym prekursorem wielu
kierunków dwudziestowiecznego malarstwa – fowizmu, kubizmu,
ekspresjonizmu i surrealizmu [5]. Zasada „maksymalnej śmiałości”,
„odważenia się na wszystko”, której malarz hołdował zarówno w sztuce,
jak i w życiu, pozwoliła mu tworzyć dzieła wyprzedzające swój czas.
Herbert zdaje się cenić Gauguina najbardziej za tę właśnie
bezkompromisowość – postawę artysty-eksperymentatora przełamującego
zastane konwencje w upartym dążeniu do odkrycia własnej indywidualności
twórczej:
„Gauguin
widziany u Charpentiera w swych ‘drugorzędnych’ pracach to 40 lat
nieprzerwanych poszukiwań, które otwierają drogę sztuce współczesnej, i
to całej sztuce współczesnej […] Jego odwaga, siła i prawdomówność nie
pozwoliły mu tworzyć dzieł skończonych i ostrożnych. Miał inne ambicje
niż malowanie dobrych Gauguinów” (WG 268).
Herbertowska
recenzja stanowi cenną wskazówkę interpretacyjną, ponieważ ukazuje
zasięg i skalę zainteresowania poety twórczością malarza. Zwięzła
relacja z wystawy pozwala stwierdzić, że Herbert w tamtym czasie dość
dokładnie „studiował Gauguina” i że najprawdopodobniej wiersz „Gauguin
Koniec” zainspirowały nie tylko wizyty w galeriach, lecz także liczne
lektury. Rzeczywiście, zagadkowe metafory, niejasne obrazy odsłaniają
swoje istotne znaczenie dopiero w konfrontacji ze źródłami dotyczącymi
życia i twórczości malarza. Utwór Herberta jest nasycony licznymi
cytatami z dokumentów i opracowań, poeta przywołuje fakty z biografii
Gauguina, nawiązuje do jego wypowiedzi oraz charakterystycznych cech
twórczości [6]. Tworzy w ten sposób własną interpretację niezwykle
barwnego i kontrowersyjnego zjawiska, jakim był i do dziś pozostaje Paul
Gauguin.
Utwór rozpoczyna metaforyczny opis drogi twórczej i artystycznych aspiracji malarza:
z kwiatami manga w białej pogodzie w czarnym deszczu
na rue des Fourneaux i na Pacyfiku
rozgarniając szeroko obrazy i liście
ogromny Gauguin ciężki głuchy stuk sabotów
szuka źródła potem długo pije
otwarte nożem niebo i zasypia słodko
nie pragnął spoczynku pragnął snuna rue des Fourneaux i na Pacyfiku
rozgarniając szeroko obrazy i liście
ogromny Gauguin ciężki głuchy stuk sabotów
szuka źródła potem długo pije
otwarte nożem niebo i zasypia słodko
który jest pracą długim marszem w południe
z ciemnymi wiadrami obrazów.
Surrealny
obraz kroczącego ciężko Gauguina zostaje dodatkowo zdynamizowany przez
zastosowanie czasu teraźniejszego. Z podobnym zabiegiem mamy do
czynienia również w innych wierszach narracyjnych Herberta, np. w
tekście „Śmierć lwa”, gdzie użycie czasu teraźniejszego unaocznia
przekształcone metaforycznie wydarzenia z biografii Lwa Tołstoja [7]. W
wierszu „Gauguin Koniec”, tak jak w utworze poświęconym rosyjskiemu
pisarzowi, obraz zbudowany jest z szeregu nawiązań intertekstualnych,
których odczytanie pozwala umieścić akcję utworu we właściwym
kontekście.
Kwiaty
i owoce mango to motywy charakterystyczne dla wielu dzieł Gauguina –
symbole płodności, witalności, odradzania się życia. Wers „w białej
pogodzie w czarnym deszczu” można odczytywać jako metaforę zmiennych
warunków życiowych, okresów powodzenia i klęsk. Skontrastowanie „pogody”
i „deszczu” stanowi również czytelną aluzję do przekonań Gauguina,
który w listach i w twórczości literackiej przeciwstawiał nieprzyjazny
klimat Europy, skazujący jej mieszkańców na nieustanną walkę z chłodem i
głodem, rajskim warunkom bytowania na tropikalnych wyspach, gdzie –
według naiwnych wyobrażeń malarza – pozbawieni codziennych trosk artyści
mogą bez przeszkód i ograniczeń oddawać się sztuce. Idyllicznej wizji
prostego, naturalnego życia w odległych, egzotycznych krajach
towarzyszyła zazwyczaj negatywna ocena nie tylko chłodnej aury, lecz
także całej „cywilizacji” Zachodu – stosunków ekonomicznych, konwenansów
obyczajowych, realiów życia artystycznego [8].
Mamy
więc pełnego mocy twórczej Gauguina, który bez względu na okoliczności
rozwija swój talent, pracuje z tym samym zaangażowaniem zarówno w
paryskim domu „na rue des Fourneaux” jako niedzielny malarz amator,
ojciec piątki dzieci, osiągający znaczne sukcesy finansowe pracownik
giełdowy, jak i „na Pacyfiku” – już jako wolny artysta-skandalista,
człowiek, który porzucił rodzinę, intratną posadę i środowisko
artystyczne, by na krańcu świata poszukiwać twórczej inspiracji. Ciąg
dalszy charakterystyki malarza przynosi wers „ogromny Gauguin ciężki
głuchy stuk sabotów”. Określenie „ogromny” odnosić się może zarówno do
wartości artystycznej dzieł artysty, jak i – całkiem konkretnie – do
jego fizyczności. Zwłaszcza w okresie bretońskim owa dwojako rozumiana
„wielkość” Gauguina uwidoczniła się w szczególny sposób: „Pracuję tutaj
dużo i z powodzeniem; uważają mnie za najlepszego malarza w Pont-Aven…
Wszyscy dobijają się o moje rady” [9] – pisał do żony. Imponował
zebranej wokół niego grupie malarzy nie tylko dokonaniami artystycznymi,
ale też atletyczną budową ciała i tężyzną fizyczną. Według relacji
biografów w Bretanii Gauguin maluje, ćwiczy boks, uprawia szermierkę.
Jest zamknięty w sobie, ironiczny, szorstki. „Cała jego postać ma w
sobie niezwykłą siłę. Patrząc na niego, kiedy idzie, w berecie na
bakier, w ciasno opiętym szafirowym swetrze rybackim, myślałbyś, że to
jakiś kapitan korsarskiego statku, a nie malarz medytujący nad prawami
linii i koloru” – pisze biograf [10].
Obraz
Gauguina ciężko stukającego sabotami wywodzi się także z konkretnego
tekstu, mianowicie z listu malarza wysłanego w lutym 1888 roku z Pont
Aven do przyjaciela Emila Schuffeneckera: „Wy jesteście ludzie paryscy. A
do mnie należy wieś. Lubię Bretanię: odnajduję w niej dzikość,
prymityw. Kiedy moje saboty stukają po ziemi z granitu, słyszę ton
głuchy, monotonny i mocny, jakiego szukam w malarstwie” [11]. Warto
podkreślić, że właśnie saboty były również elementem ekscentrycznego
stroju malarza, którym szokował niechętnych mu Paryżan [12].
Podobnie
nasycony odwołaniami jest wers „rozgarniając szeroko obrazy i liście”.
Odsyła on do ewolucji stylu malarskiego Gauguina, jego rozległych
poszukiwań artystycznych – od impresjonizmu, poprzez syntetyzm okresu
bretońskiego aż po osiągnięcia tahitańskie. W połączeniu z obrazem
poszukiwania źródła wers ten stanowi również aluzję intertekstualną do
fragmentu „Noa Noa”, w którym Gauguin opisuje swoją wędrówkę przez
tropikalny las z androgynicznie pięknym Tahitańczykiem Jotefą. Wędrówka
ta, podjęta przez malarza w celu zdobycia rzadkiego drzewa różanego
była, wedle opisu Gauguina, niezwykle istotna dla jego wewnętrznej
przemiany i odkrycia nowych źródeł natchnienia. Właśnie wtedy miał
narodzić się nowy, „dziki” Gauguin:
Zatrzymaliśmy
się na chwilę, by odpocząć, i doznałem niezmiernej rozkoszy, rozkoszy
ducha raczej niż zmysłów, zanurzając się w rzeźwiącą wodę strumienia.
– Toe toe (zimno) – rzekł do mnie Jotefal.
– O, nie! – zawołałem.
I ten wykrzyk, odpowiadający w mej myśli zakończeniu walki, jaką wydałem w sobie całej jednej znieprawionej cywilizacji, odpowiadający zbuntowanemu rzutowi duszy, która uczyniła wybór pomiędzy prawdą a kłamstwem, zbudził w puszczy rozgłośne echa. […] Ruszyliśmy w dalszą drogę, i raźno wdzierałem się w gąszcz, raźno i namiętnie, jak gdybym mógł się spodziewać, że dotrę w ten sposób do samego serca tej niezmierzonej przyrody-macierzy i stopię się z jej żywymi pierwiastkami. […] krwawiłem sobie ręce z jakąś szczęsną furią, z natężoną rozkoszą nasycenia w sobie jakiejś boskiej brutalności. Nie drzewu zadawałem ciosy, nie drzewo chciałem zwalić. […] O, tak – zniszczony doszczętnie, skończony, umarły odtąd stary człowiek cywilizacji. Odradzałem się – lub raczej powstawał we mnie do życia inny człowiek, inny, czysty i silny. […] Chciwie wchłaniałem przepyszną czystość światła. Inny człowiek zaiste; jestem odtąd dzikim, jak się patrzy, prawym Maorysem [13].
– Toe toe (zimno) – rzekł do mnie Jotefal.
– O, nie! – zawołałem.
I ten wykrzyk, odpowiadający w mej myśli zakończeniu walki, jaką wydałem w sobie całej jednej znieprawionej cywilizacji, odpowiadający zbuntowanemu rzutowi duszy, która uczyniła wybór pomiędzy prawdą a kłamstwem, zbudził w puszczy rozgłośne echa. […] Ruszyliśmy w dalszą drogę, i raźno wdzierałem się w gąszcz, raźno i namiętnie, jak gdybym mógł się spodziewać, że dotrę w ten sposób do samego serca tej niezmierzonej przyrody-macierzy i stopię się z jej żywymi pierwiastkami. […] krwawiłem sobie ręce z jakąś szczęsną furią, z natężoną rozkoszą nasycenia w sobie jakiejś boskiej brutalności. Nie drzewu zadawałem ciosy, nie drzewo chciałem zwalić. […] O, tak – zniszczony doszczętnie, skończony, umarły odtąd stary człowiek cywilizacji. Odradzałem się – lub raczej powstawał we mnie do życia inny człowiek, inny, czysty i silny. […] Chciwie wchłaniałem przepyszną czystość światła. Inny człowiek zaiste; jestem odtąd dzikim, jak się patrzy, prawym Maorysem [13].
Herbertowska
metafora „długo pije otwarte nożem niebo i zasypia słodko” opisuje ów
stan ekstatycznej radości płynącej z gorączkowego odkrywania zarówno
odmiennego, bliższego naturze sposobu życia, jak i nowych form
artystycznej kreacji. Ma ona również swoje odniesienie egzystencjalne –
Gauguin po przybyciu na Tahiti wynajął na wybrzeżu chatę, do której
dobudował drugą z lekkim dachem, przez który można było nocą obserwować
niebo. Artysta stworzył sobie upragnione mieszkanie, które, jak
przekonywał, „nie odcina człowieka od przestrzeni i nieskończoności” w
przeciwieństwie do przypominających więzienia domów europejskich [14].
„Słodki
sen” Gauguina to marzenie artysty o intensywnej pracy twórczej
niezakłóconej troskami materialnymi, prowadzonej z dala od nieporozumień
rodzinnych i zawiści środowiskowych. „[…] chciałbym zapomnieć o
wszystkim, co wiem, i spać ciągle…” – pisał malarz w „Noa Noa” [15]. Po
przybyciu na Tahiti udało mu się osiągnąć złudny spokój: raj wydawał się
być osiągalny, szczęście – możliwe. W listach i zapiskach Gauguin
zdawał relację ze swoich postępów w drodze do „dzikości”:
„Stykając
się stale z krzemieniami, stopy moje stwardniały i przyzwyczaiły się do
ziemi. Moje, zawsze niemal nagie ciało nie cierpi już pod wpływem
słońca. Cywilizacja stopniowo mnie opuszcza. Zaczynam myśleć zwyczajnie,
niewiele tylko nienawiści czuję do mego bliźniego – raczej nawet go
kocham. Używam wszelkich radości życia – zarówno zwierzęcych jak
ludzkich. Uwolniłem się od wszystkiego, co sztuczne, konwencjonalne, od
wszystkich nawyków. Zbliżam się do prawdy, do natury. Wraz z
przeświadczeniem, że jutro będzie tak samo swobodne i piękne jak dzień
dzisiejszy, spływa na mnie spokój. Rozwijam się normalnie i nie zajmuję
rzeczami niepotrzebnymi” [16].
Szybko
jednak okazało się, że ucieczka jest niemożliwa, a ów szczęśliwy sen,
to ułuda. Herbert przywołuje kolejne rozczarowania i klęski Gauguina:
jeszcze czasem słyszy
syk salonów paryskich w domu pozostała
biała kobieta zasunął kotarę
śpi pewnie jeszcze
niech śpi.
syk salonów paryskich w domu pozostała
biała kobieta zasunął kotarę
śpi pewnie jeszcze
niech śpi.
Wystawa,
którą zorganizował malarz po swoim powrocie z pierwszego pobytu na
Tahiti spotkała się z niezrozumieniem publiczności i wrogim nastawieniem
części środowiska artystycznego (m.in. Moneta, Renoira i Pissarra).
Prasa nie zostawiła na malarzu suchej nitki: „Jeśli chcecie zabawić
dzieci, poślijcie je na wystawę Gauguina […] ubawią się kolorowymi
obrazkami ozdobionymi rażącymi słowami i przedstawiającymi samice małp
spoczywające na suknie bilardowym” [17].
Uznanie
przyjaciół (m.in. Degasa, Mallarmego i Mirbeau) nie mogło osłodzić
Gauguinowi klęski finansowej i artystycznej. Niepowodzenie to
uświadomiło mu także, iż nigdy nie będzie w stanie utrzymać rodziny z
malarstwa – do tej pory przez wiele lat łudził siebie samego i
opuszczoną żonę, że gdy zacznie z zyskiem sprzedawać obrazy, powróci do
roli męża i ojca. Między małżonkami doszło do eskalacji konfliktu,
którego przejmującym zapisem pozostaje opublikowana korespondencja
Gauguina z żoną, wypełniona goryczą, wzajemnymi pretensjami i sporami o
finanse. Dlatego najprawdopodobniej Herbert charakteryzuje Mette jako
kobietę „z nitką śliny między wargami”.
Jedyne,
co pozostawało malarzowi, to ponowny wyjazd, powrót na Tahiti – „nie
było innej drogi tylko droga do morza”. Tahitański raj istniał jednak
tylko w wyobraźni artysty. Gauguin przekonał się o tym już w czasie
swojego pierwszego pobytu na wyspie, lecz nie chciał przyjąć tego do
wiadomości. Znaczącym przeżyciem, które unaoczniło mu ów stan rzeczy,
był pogrzeb ostatniego króla Tahitańczyków, wyniszczonego przez syfilis i
alkoholizm. Do tego wydarzenia, opisanego szczegółowo w „Noa Noa” [18]
nawiązuje Herbert:
z kwiatami manga jedzie wielki wóz
ostatni król Pomare gnijący ananas
w mundurze admirała do ziemi jedzie
bije dzwon drewniany.
ostatni król Pomare gnijący ananas
w mundurze admirała do ziemi jedzie
bije dzwon drewniany.
Śmierć
ostatniego króla wyspy i przejęcie władzy przez Francuzów to według
Gauguina zapowiedź ostatecznego kresu kultury tahitańskiej,
unicestwionej już w znacznym stopniu przez kolonizatorów i misjonarzy.
Rozczarowany obojętnością Francuzów i biernością rdzennych mieszkańców
przyjmujących swój los bez buntu, Gauguin zanotował:
„…mieszkańcy
Papeete, zarówno krajowcy, jak biali, rychło zapomnieli o zmarłym. […]
Było tylko o jednego króla mniej. Wraz z nim znikały ostatnie ślady
starodawnych tradycji. Wraz z nim zamykała się historia maoryjska. Teraz
to naprawdę był koniec. Cywilizacja, niestety! – soldateska, handel i
funkcjonaryzm – tryumfowała. Głęboki smutek owładnął mną. Marzeniu,
które mnie przywiodło na Tahiti, fakty dawały brutalne zaprzeczenie.
Kochałem Tahiti, jaką była ongi. Dzisiejsza mierziła mnie” [19].
Nie mogąc
pogodzić się z upadkiem egzotycznego raju, malarz opuścił zeuropeizowaną
w karykaturalny sposób stolicę wyspy i zamieszkał na prowincji, by tam
poszukiwać śladów dawnej kultury Maorysów. Jak silne było to jego
pragnienie, świadczy fakt, że informacje o wierzeniach, które jakoby
miała mu przekazać trzynastoletnia, tahitańska żona, Tehura, przepisał
po prostu z książki „Podróż na wyspy Wielkiego Oceanu” opublikowanej w
Paryżu w 1837 roku przez konsula Stanów Zjednoczonych w Polinezji Jakuba
Antoniego Moerenhouta [20].
Drugi
pobyt na Tahiti przyniósł Gauguinowi jeszcze większe rozczarowania.
Ostatnie lata życia artysty, to właściwie pasmo osobistych klęsk. Śmierć
ukochanej córki Aliny, dotkliwa nędza spowodowana ciągłymi problemami
finansowymi, niemożność sprawnego poruszania się z powodu złamanej
kostki oraz nasilających się objawów syfilisu, choroba serca, kryzys
twórczy, załamanie nerwowe, nieudana próba samobójcza i w końcu samotna
śmierć – wszystkie te fakty zostają aluzyjnie przywołane w wierszu
Herberta. Dzieła malarza powstałe na Tahiti poeta postrzega przez
pryzmat dolegliwości fizycznych ich twórcy (u schyłku życia artysta nie
mógł chodzić z powodu jątrzących się ran na nogach, spacery odbywał z
użyciem niewielkiego jednokonnego wozu):
na łokciach i kolanach Gauguin prowadzi swoje ciało
owoce są jak wrzody las stoi w liszajach.
owoce są jak wrzody las stoi w liszajach.
Sformułowanie
„na łokciach i kolanach” można odczytywać też mniej dosłownie –
charakteryzując w listach swoją trudną sytuację finansową i życiową
malarz pisał często, iż jest „powalony na kolana” [21].
Powtarzający
się dwukrotnie w utworze wers-refren „wymioty oceanu gitary papużko”
nie tylko odsyła do szeregu motywów malarskich charakterystycznych dla
martwych natur Gauguina (m.in. takich obrazów jak „Martwa natura z
mandoliną” czy „Martwa natura z papugami”), ale przede wszystkim
nawiązuje do tragicznych losów malarza – jak wiadomo chory Gauguin
wymiotował krwią, a także przeżył próbę samobójczą dzięki temu, że jego
silny organizm obronił się wymiotami przed przedawkowaniem arszeniku
[22]. W wierszu Herberta elementy stereotypowych wyobrażeń egzotycznego
raju dalekich wysp: dźwięki gitary, kolorowe ptaki, fale oceanu
uderzające o brzeg zostają naznaczone przez cierpienie, rozkład i
śmierć. Muzyka, którą Gauguin kochał, czynnie uprawiał i do której
chętnie porównywał swoje malarstwo nie przynosi Herbertowskiemu
bohaterowi pocieszenia, odzwierciedla jedynie jego ból [23].
Aluzyjna,
poetycka rekonstrukcja dramatycznego życiorysu Gauguina staje się dla
Herberta pretekstem do wypowiedzenia kilku ogólnych refleksji na temat
losu artysty, uwarunkowań i swego rodzaju piętna twórczej egzystencji.
Pierwszą z nich dobrze mogłoby wyrazić zdanie powtarzane przez van
Gogha: „miłość sztuki zabija miłość prawdziwą” [24] . Wydaje się, że w
utworze Herberta negatywnie ocenione zostają wybory osobiste Gauguina:
dziewcząt nie kochał ani Tehury
ani Metty Gad z nitką śliny między wargami
Alina umarła zbyt wcześnie on miał wstręt do pleśni.
ani Metty Gad z nitką śliny między wargami
Alina umarła zbyt wcześnie on miał wstręt do pleśni.
Owo
pozornie jednoznaczne potępienie braku odpowiedzialności malarza za
bliskich komplikuje fakt, że Herbertowska strofa stanowi parafrazę słów
artysty, który udręczony chorobą pisał: „Jeślibym nie mógł już malować,
ja, który kocham tylko malarstwo – żadnej kobiety, żadnego dziecka… Czyż
jestem zbrodniarzem? Nie wiem!” [25].
Aksjologicznie
ambiwalentny jest również obraz Gauguina opuszczającego chyłkiem o
poranku swoją „białą kobietę”. Scena, przyznajmy, jak z tandetnego
romansu, podczas gdy w rzeczywistości Mette Sophie Gad absolutnie nie
była przelotną kochanką malarza – Gauguin przeżył z żoną dziesięć
szczęśliwych lat, wychowywał z nią pięcioro dzieci, urządzał kolejne,
coraz bardziej wystawne domy. Nawet po rezygnacji Gauguina ze stałej
posady małżonkowie oddalali się od siebie stopniowo, a do ostatecznego
zerwania doszło dopiero po wielu latach rozłąki. Herbert upodobnił Mette
do egzotycznych, nastoletnich „żon” „dzikusa” Gauguina – traktowanych
przedmiotowo i beztrosko porzucanych – by zasugerować, iż jedyną
prawdziwą miłością artysty była jego sztuka. Bohater utworu wyrzeka się
„białej” kobiety, a w poezji Herberta, jak zauważa Ewa Badyda, „białe
kobiety” (podobnie jak sława, bogactwo i zaszczyty) stanowią obiekt
największego pożądania mężczyzn [26]. Herbertowski Gauguin rezygnuje
więc z pewnej wartości, by zyskać coś – w jego odczuciu – jeszcze
cenniejszego.
Zagadkowa
konstatacja o wstręcie malarza do pleśni to z kolei nawiązanie do
uzasadnień, jakimi Gauguin próbował tłumaczyć swoje życiowe decyzje. O
pleśni artysta wspominał w zapiskach poświęconych Duńczykom – za pomocą
tego określenia krytykował gust i poczucie estetyki rodaków swojej żony,
w istocie odrzucał jednak przede wszystkim ceniony przez nich
pragmatyzm oraz mieszczański styl życia oparty pozorach i obyczajowych
konwenansach [27].
Zasadniczą
ideą Herbertowskiego wiersza zdaje się być więc problem artystycznego
powołania oraz ceny, jaką twórcy muszą zapłacić za jego realizację.
Nieprzypadkowo drugim bohaterem wiersza jest Vincent van Gogh:
cierpliwy Wincenty w słońcu jak słonecznik
przepala słońce rudy mózg
miał odwagę malował brzytwą
to nie Monet krzyczał nie będę wystawiał
avec le premier barbouilleur venu.
przepala słońce rudy mózg
miał odwagę malował brzytwą
to nie Monet krzyczał nie będę wystawiał
avec le premier barbouilleur venu.
Strofa
odsyła do znanych faktów z biografii wielkiego Holendra. Vincent gnany z
miejsca na miejsce przez swoją malarską pasję odkrył w końcu światło
Prowansji, zatrzymał się w Arles, gdzie w pełnym słońcu upalnego lata
stworzył swoje najwybitniejsze obrazy. Urządził „żółty dom”, w którym
chciał założyć malarską Pracownię Południa dla zaprzyjaźnionych
artystów. Długo namawiał Gauguina, by do niego dołączył i zechciał
przewodniczyć przedsięwzięciu. Na powitanie znakomitego kolegi namalował
słynne Słoneczniki. Malarze nie mogli się jednak porozumieć, po kilku
tygodniach wspólnego życia doszło do scysji i Gauguin postanowił
wyjechać z obawy przed agresją Vincenta. Ten w przypływie rozpaczy i
szaleństwa zaatakował Gauguina brzytwą, a następnie odciął sobie część
ucha. Tuż przed katastrofą Gauguin sportretował van Gogha malującego
„Słoneczniki”: „To ja, ale jako wariat!” – miał krzyknąć Vincent na
widok obrazu [28].
Herbertowski
van Gogh to jednak nie szaleniec, lecz artysta bezgranicznie oddany
swojej pracy, z pełną świadomością, odwagą i determinacją poświęcający
sztuce własne życie. O szlachetnej i zarazem tragicznej
bezkompromisowości artysty świadczyć ma przywołany przez poetę fakt, że
Vincent nie chciał wystawiać, póki nie osiągnie malarskiego mistrzostwa.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi wolał tkwić w rujnującej go psychicznie
sytuacji rentiera, być na utrzymaniu własnego brata, niż zapewnić sobie
wygodny byt za cenę artystycznych ustępstw, marketingowych zabiegów i
środowiskowych rozgrywek [29] . Jego postawę Herbert przeciwstawia
decyzji Moneta, który licząc na pozyskanie uznania oficjalnego Salonu,
odmówił wystawienia swoich prac z „pierwszym lepszym pacykarzem”
Gauguinem [30].
Należy
podkreślić, że Herbert nie był wielbicielem malarstwa twórcy
„Słoneczników”. W szkicu „Van Gogha smutna popularność” [31] z
ironicznym dystansem opisuje spóźniony i nieszczery hołd oddawany w
połowie XX wieku dziełom artysty-męczennika przez niezliczone rzesze
„nabożnych wyznawców”. W ocenie poety van Gogh pozostaje twórcą
nieoswojonym i zagadkowym:
„Nie
chcę udawać, że należę do grona wtajemniczonych. Widziałem wiele
obrazów Van Gogha, ale każde zetknięcie z tym malarzem pogłębia moją
bezradność. Podejrzewam, że wtajemniczeni w dzieło mistrza nie istnieją.
Nie są to bowiem ani romansopisarze – tropiciele jego nieszczęśliwych
miłości, ani panowie w białych kitlach, którzy mówią o epilepsji
psychomotorycznej, ani historycy sztuki objaśniający, że ulubiony motyw
żniwiarza oznacza „niemal uśmiechniętą” śmierć idącą „w jasnym świetle
dnia, w słońcu zalewającym wszystko czystym jak złoto blaskiem” (WG
327).
W
tym samym szkicu Herbert stara się jednak fenomen van Gogha w pewien
sposób wyjaśnić. Zdaniem poety wielki Holender to „romantyk, artysta
dionizyjski, wizjoner”, malarz, któremu „nie zależało wcale na
arcydziełach ani nawet na dobrych obrazach […], ale na tym, co jest już
poza wszelkim malarstwem, poza wszelką sztuką” – na uchwyceniu prawdy
rzeczywistości (WG 327-328).
Do
van Gogha powraca Herbert również w tomie „Barbarzyńca w ogrodzie”, w
eseju zatytułowanym „Arles”. Autor dokonuje tu pewnego zabiegu, który ma
przekonać czytelnika, iż narrator nie należy do snobistycznego grona
czcicieli malarza: narrator twierdzi mianowicie, iż dopiero pijąc wino w
Café de l’Alcazar i widząc na ścianie kawiarni reprodukcję słynnego
obrazu „Le café de nuit” przypomniał sobie o związku tego miejsca z
osobą van Gogha. Herbert wykorzystuje arlezjański epizod biografii
malarza, by ukazać interesujący go konflikt pomiędzy oryginalną, często
wybitną jednostką a nijaką, przeciętną, często również okrutną
społecznością. Rozmowy, które bohater tekstu usiłuje prowadzić z
mieszkańcami Arles na temat van Gogha, obnażają ich małość oraz brak
wrażliwości zarówno moralnej, jak i estetycznej (Arles, BO 37-39).
Podobnie jak w wielu innych tekstach Herberta (np. w eseju „Martwa
natura z wędzidłem” czy apokryfach „Łóżko Spinozy” oraz „Długi Gerrit”)
sympatia narratora jest po stronie niezrozumianego outsidera.
W
utworze „Gauguin Koniec” poeta uwzniośla postać van Gogha za pomocą
pozornie pejoratywnego określenia „rudy mózg”. „Użycie tej nazwy koloru –
zauważa Ewa Badyda – jest w poezji Herberta „jednym z zabiegów
litotycznych stosowanych po to, by naprawdę podkreślić godność
ośmieszanej wartości, w ten sposób bronionej” [32] . „Rudy” pojawia się
zazwyczaj, gdy Herbert mówi o rzeczach wielkich i świętych, np. w
wierszach „Prolog” (spłowiała w deszczu ruda barwa), „17 IX” (rude pola
chwały) czy Zwierciadło wędruje po gościńcu (zrudziałe cierpienie)” [33]
. W wierszu „Gauguin Koniec” van Gogh zostaje ukazany jako niezłomny
artysta heroicznie przyjmujący swój los – podobnie jak Orwell z
późniejszego wiersza poety: „cierpliwy cierpiący” („Album Orwella”, R).
Główny
bohater utworu, Paul Gauguin, pomimo wszelkich przywołanych
dwuznaczności skandalizującej biografii, jest oceniany tak samo.
Świadczy o tym zakończenie tekstu:
kto pojął sens kobaltu musi opuścić giełdę
nie było innej drogi tylko droga do morza
na łokciach i kolanach Gauguin prowadzi swoje ciało
owoce są jak wrzody las stoi w liszajach
maoryjscy bogowie z przejęciem dłubią w zębach
wymioty oceanu gitary papużko
pomiędzy niebem z ognia trawą z ognia – śnieg nie było innej drogi tylko droga do morza
na łokciach i kolanach Gauguin prowadzi swoje ciało
owoce są jak wrzody las stoi w liszajach
maoryjscy bogowie z przejęciem dłubią w zębach
wymioty oceanu gitary papużko
bretońska wioska w kwiatach manga.
Słowa:
„kto pojął sens kobaltu musi opuścić giełdę” nie tylko nawiązują do
faktu porzucenia przez malarza intratnej posady [34], lecz także
nabierają ogólnego znaczenia: kto pojął sens malarstwa/sztuki musi
zrezygnować z półśrodków i zaryzykować życiem [35]. Wybrać samotność,
cierpienie, tułaczkę i – jeśli to konieczne – śmierć na obczyźnie
(nieprzypadkowo Herbert eksponuje fakt, że ostatnim obrazem, nad którym
pracował Gauguin w tropikach było płótno „Bretońska wieś w śniegu”, co
sugeruje tęsknotę artysty za ojczyzną). Pomimo choroby, osamotnienia i
metafizycznej pustki (obojętności/bezczynności bogów [36]) artysta
wytrwale tworzy niezwykłe dzieła, chce „ważyć się na wszystko”, zostawić
swój ślad. Mówią o tym ostatnie wersy utworu będące opisem techniki
malarskiej Gauguina, polegającej na zestawianiu ze sobą kontrastowych
plam czystego koloru, dobieranych według zindywidualizowanego sposobu
widzenia malarza oraz zgodnie z jego wyobraźnią [37].
Wers
„kto pojął sens kobaltu musi opuścić giełdę” można również odczytywać w
kontekście eschatologicznym. Sugestię tę potwierdza obecne w tytule
Herbertowskiego wiersza, pisane wielką literą słowo „Koniec”, odnoszące
się nie tylko do straconych złudzeń malarza, lecz przede wszystkim
wskazujące na kres jego egzystencji. Jak zauważa Ewa Badyda –
nieuniknionym skutkiem dotarcia do największych tajemnic sztuki jest
śmierć artysty [38]. Tę właśnie cenę za twórcze spełnienie zapłacili
obydwaj bohaterowie utworu: Vincent van Gogh i Paul Gauguin.
*
Udostępnione
po śmierci Zbigniewa Herberta źródła biograficzne przekonują, że
dylematy sławnych „męczenników sztuki” mogły być mu szczególnie bliskie.
Wiersz „Gauguin Koniec” dowodzi, że poeta zgłębiał biografie wybitnych
twórców, poszukując w nich zarówno inspiracji literackiej, jak i
potwierdzenia własnych wyborów egzystencjalnych i artystycznych. Już w
1953 roku pisał do Henryka Elzenberga:
„Najgorsze
jest to, że bezsilny i zrezygnowany muszę zdać się na pomoc bliskich i
dalszych ludzi, którzy mają rację w nieocenionych radach, ale którym
ogromnie trudno wytłumaczyć, dlaczego nie żyję tak jak inni (posada,
żona, zegar w jadalni, spacery dookoła stołu, rosół w niedzielę) i o co
właściwie chodzi w moim życiu. Różne miłości dają prawo do szperania po
naszych wnętrzach, żądania wyjaśnień, tłumaczeń, a przecież w naszym
życiu tłuką się takie myśli i idee, które pchają nie wiadomo dokąd,
które tylko perspektywy otwierają i ku jakimś zamglonym horyzontom
wzywają. Więc myślę, że trzeba się tłuc, rozbijać, nie oszczędzać, nie
wydzielać porcji życia” (ZHHE 54).
Ostatecznie
wybrał egzystencję nomada – nieustanne podróże, brak zadomowienia,
rozłąkę z rodziną, skomplikowane relacje osobiste. Barbara Toruńczyk
wspomina:
„W
trybie jego życia było coś ze świadomego eksperymentu twórczego. Koszta
były wysokie: Herbert płacił brakiem komfortu, niewygodą bliskich,
zdrowiem. Swoim życiem. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można mieć
poczucie, że się spalał, że sam siebie niszczył. Było chyba inaczej: on
po prostu siebie nie chronił, poświęcał się czemuś innemu. Miał do końca
wielkie projekty; nienasycony głód życia, wrażeń, sztuki […] Planował
następne książki. Ustawicznie porządkował notatki, kompletował lektury,
zachowywał kolejne wersje utworów, wszelkie zapiski. […] Słoje tego
życia odłożyły się w twórczości. […] Innej ciągłości nie było” [39].
PRZYPISY:
[1] A. Cieński, Interpretacja utworów Zbigniewa Herberta, Wrocław 2012, s. 41.
[2] http://www.fundacjaherberta.com/krotki-rys-biograficzny/kalendarium-zycia-i-tworczosci-1958-1971 (dostęp: 02.11.2014); Por. Z. Herbert, „Korespondencja rodzinna”, wstęp H. Herbert-Żebrowska, oprac. H. Herbert-Żebrowska, A. Kramkowska-Dąbrowska, Lublin 2008; J. Siedlecka, „Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie”, Warszawa 2002, s. 290-307.
[3] Z. Herbert, „Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948-1998”, oprac. P. Kądziela, Warszawa 2001, s. 267-268, 749. Dalej: WG + str.
[2] http://www.fundacjaherberta.com/krotki-rys-biograficzny/kalendarium-zycia-i-tworczosci-1958-1971 (dostęp: 02.11.2014); Por. Z. Herbert, „Korespondencja rodzinna”, wstęp H. Herbert-Żebrowska, oprac. H. Herbert-Żebrowska, A. Kramkowska-Dąbrowska, Lublin 2008; J. Siedlecka, „Pan od poezji. O Zbigniewie Herbercie”, Warszawa 2002, s. 290-307.
[3] Z. Herbert, „Węzeł gordyjski oraz inne pisma rozproszone 1948-1998”, oprac. P. Kądziela, Warszawa 2001, s. 267-268, 749. Dalej: WG + str.
[4] Zarówno w wydaniu przedwojennym z 1925 roku, jak i powojennym z roku 1959.
[5]
Dzięki Gauguinowi do europejskiej wyobraźni plastycznej wtargnęły wraz z
kalwariami bretońskimi i maskami Oceanii pogardzane dotychczas owoce
sztuki ‘prymitywnej’. Wbrew naturalistycznej i empirycznej lekcji
renesansu kiełkować zaczęła nowa estetyka i nowa tradycja oparta na
sztuce egipskiej, włoskie trecento, witraże średniowieczne. Powróciły na
płótna płaskie plany przestrzenne, czysty arbitralny kolor, arabeska i
rytm monumentalny. […] Utartym błędem jest pogląd, że zwiastował tylko
fowizm. Szereg obrazów, a zwłaszcza rzeźb i rysunków, zapowiada kubizm,
oceaniczne kompozycje, gdzie perspektywa geometryczna wyparta została
przez emocjonalną, wyprzedzając ekspresjonizm, a przedziwną „Martwą
naturę z głową konia” (1884-1885) należałoby włączyć na równi z Sezonem w
Piekle do prekursorskich dzieł nadrealizmu (WG 268).
[6]
Na związek pomiędzy kreacją poetycką Herberta a wypowiedziami Gauguina
zwrócił uwagę Paweł Gogler w artykule „Poezja Zbigniewa Herberta w
świcie sztuk pięknych”, „Pamiętnik Literacki” 2006, z. 1, s. 89.
[7] Por. J. Adamowska, „Różewicz i Herbert. Aksjologiczne aspekty twórczości”, Kraków 2012, s. 295-308.[8] Straszliwa epoka przygotowuje się w Europie dla przyszłego pokolenia: królestwo złota. Wszystko tam przegniłe, zarówno ludzie jak i sztuka. Trzeba nieustannie krwawić. Lecz przynajmniej tam, daleko pod niebem, które nie zna zimy, na ziemi cudownie żyznej, mieszkańcowi Tahiti wystarczy podnieść rękę, by zerwać pożywienie. Dlatego też nigdy nie pracuje. Gdy w Europie mężczyźni i kobiety osiągają zaspokojenie swych potrzeb dopiero po nieustannych wysiłkach wśród dręczącej walki z zimnem i mrozem i padają ofiarą nędzy, mieszkańcy Tahiti przeciwnie – szczęśliwi w nieznanym raju Oceanii – znają tylko przyjemności. Dla nich życie to śpiew i miłość […]. Dlatego też, kiedy moje życie materialne zostanie wreszcie prawidłowo zorganizowane, będę się mógł tam, wolny od wszelkich drobnych zazdrości artystycznych i bez żadnego przynaglania do godnego pogardy szachrajstwa, poświęcić wielkim dziełom sztuki. Dla sztuki stan ducha, w jakim się człowiek znajduje, ma ogromne znaczenie, dlatego też pragnąc stworzyć coś wielkiego i trwałego, należy troskliwie dbać o stan własnej duszy – [za:] A. Langer, „Paul Gauguin”, tłum. Janina Ruszczyc, Lipsk-Warszawa 1963, s. 40; por. także E. Badyda, „Świat barw – świat znaczeń w języku poezji Zbigniewa Herberta”, Gdańsk 2008, s. 71.
[9] Cytat za: H. Perruchot, „Gauguin”, tłum. H. Olędzka, Warszawa 1976, s. 109.
[10] H. Perruchot, „Gauguin”, dz. cyt., s. 111.
[11]
Cytat za: H. Perruchot, „Gauguin”, dz. cyt., 131. Por. P. Gauguin, “The
Writings of a Savage”, edited by Daniel Guerin with an intoduction by
Wayne Andersen, translated by Eleanor Levieux, Da Capo Press 1996, s.
22. Cytat ten odnalazł w opracowaniu H. Perruchota P. Gogler, dz. cyt.,
s. 90.
[12] Por. A. Langer, dz. cyt., s. 35-36.
[13] P. Gauguin, « Noa Noa », tłum. W. Rogowicz, Warszawa 1925, s. 36, 37, 38.
[14] A. Langer, dz. cyt., s. 42; P. Gauguin, „Noa Noa”, dz. cyt., s. 21.
[15] P. Gauguin, « Noa Noa », dz. cyt., s. 59.
[16] A. Langer, dz. cyt., s. 42; por. P. Gauguin, « Noa Noa », dz. cyt., s. 31.
[17] H. Perruchot, dz. cyt., s. 233.
[18]
Król umarł i, w galowym mundurze admirała, został wystawiony w swym
pałacu na widok publiczny. […] O dziesiątej rano wyruszono z pałacu.
Wojsko, władze w białych kaskach przy czarnych frakach i krajowcy w
swych osmętniałych strojach. Wszystkie okręgi kroczyły w szyku, a
naczelnik każdego okręgu niósł francuską flagę. W osadzie Arue
zatrzymano się. Tutaj wznosił się grobowiec nie do opisania, tworzący
arcyprzykry kontrast z dekoracją roślinną i atmosferą: bezkształtna
sterta głazów koralowych, połączonych cementem. Lacascade wygłosił mowę,
stek okolicznościowych banałów, którą następnie tłomacz przełożył dla
obecnych Francuzów. Potem pastor protestancki wystąpił z kazaniem.
Wreszcie Titi, brat królowej, odpowiedział – i to było wszystko. Tłum
wnet zaczął się rozchodzić; urzędnicy tłoczyli się w karjolkach;
przypominało to jakiś ‘powrót z wyścigów’. Na drodze, którą krajowcy
ciągnęli teraz w nieładzie, że obojętność Francuzów nadawała ogólny ton,
cały ten lud, tak poważny od wielu dni, zaczynał się znowu śmiać.
Wahiny ujęły znów pod rękę swych tanów, gadały głośno, kręciły zadkami, a
ich szerokie nagie stopy ciężko biły w kurz drogi (P. Gauguin, „Noa
Noa”, dz. cyt., s. 9, 11-12).
[19] P. Gauguin, « Noa Noa », dz. cyt., s. 15. Por. A. Langer, dz. cyt., s. 41.
[20] H. Perruchot, dz. cyt., s. 219-220.
[21] Por. P. Gauguin, “The Writings of a Savage”, dz. cyt., s. 117.
[22] H. Perruchot, dz. cyt., s. 236, 271-272.
[23] Por. P. Gauguin, “The Writings of a Savage”, dz. cyt., s. 54, 109, 184.
[24] V. van Gogh, „Listy do brata”, tłum. J. Guze, M. Chełkowski, Warszawa 2002, s. 316.
[25] A. Langer, dz. cyt., s. 69; por. P. Gauguin, “The Writings of a Savage”, dz. cyt., s. 181.
[26] E. Badyda, dz. cyt., s. 81.
[27]
“Paul Gauguin’s Intimate Journals”, translated by Van Wyck Brooks,
preface by Emil Gauguin, Crown Publishers New York 1936, s. 230-231.
[28] « Paul Gauguin’s Intimate Journals », dz. cyt., s. 33
[29] V. van Gogh, „Listy do brata”, dz. cyt., s. 381.
[30]
Herbert wspomina o tym fakcie również w recenzji z ekspozycji dzieł
Gauguina: „Wystawa ukazuje dowodnie, że Gauguin należał do rodziny
‘geniuszów bez talentu’, podobnie jak Cézanne czy Van Gogh, i można
zupełnie dobrze zrozumieć irytację Moneta (oko niezaprószone geniuszem),
gdy nie godził się sąsiadować z Gauguinem na VII Wystawie
Impresjonistów w roku 1882” (WG 267). Por. H. Perruchot, dz. cyt., s.
63. W recenzji Herbert cytuje również fragment listu Gauguina do Daniela
de Monfreid, w którym malarz omawia tezy swojego eseju zatytułowanego
znamiennie „Gawędy pacykarza”: „Chciałem ustanowić zasadę maksymalnej
śmiałości, odważenia się na wszystko, ale moje ograniczone zdolności (i
troski pieniężne zbyt wielkie, jak na takie zadanie) nie dały wielkiego
rezultatu, wszelako idea została rzucona. Publiczność nie jest mi nic
winna, ponieważ moje dzieło malarskie jest tylko względnie dobre, ale
malarze, którzy korzystają dzisiaj z wolności, pewne rzeczy mi jednak
zawdzięczają” (WG 268). Por. H. Perruchot, dz. cyt., s. 315-316; P.
Gauguin, “The Writings of a Savage”, dz. cyt., s. 213-214.
[31] Opublikowanym w „Twórczości” nr 12, 1962; przedruk WG 751-752.
[32] Por. E. Badyda, dz. cyt., s. 209-210.
[33]
„W rudym użytym w odniesieniu do krwi wyeksponowana jest jako pierwotny
składnik kolorystyczny czerwień – pierwotny, bo żywość tej barwy
została już bezpowrotnie utracona. Jednak spłowiała, ruda teraz, krew
przelana w obronie ojczyzny tylko na pozór jest bez znaczenia.
Pozbawiony barwnej tonacji rudy staje się kolorem gorzkiego losu i
trudnej miłości, ale też najcenniejszych i najświętszych wartości –
narodowego bohaterstwa, przegrywającego, lecz przecież zdolnego do
najwyższych poświęceń”. Tamże, s. 209.
[34] Malarz miał powiedzieć żonie: „Złożyłem wymówienie […] Od dziś co dzień maluję”. Por. H. Perruchot, dz. cyt., s. 76.
[35]
Tak właśnie Gauguin pojmował swoje zadanie. Pisał do żony: „Jestem
wielkim artystą i wiem o tym. I dlatego że nim jestem, zniosłem tyle
cierpień, aby dążyć moją drogą. W przeciwnym razie uważałbym się za
łajdaka. Dla wielu osób jestem nim zresztą. […] Mówisz mi, że to źle, że
trzymam się z dala od artystycznego centrum. Nie, to nie jest źle, od
dawna wiem, co robię i dlaczego to robię. Moje artystyczne centrum
znajduje się w moim mózgu, nie zaś gdzie indziej, a mocny jestem
dlatego, że nigdy nie dałem się innym zbić z tropu i że maluję to, co
tkwi we mnie. Beethoven był ślepy, głuchy i odcięty od wszystkiego,
toteż jego dzieła zdradzają artystę, który żyje na własnej planecie”.
Cytat za: H. Perruchot, dz. cyt., s. 217.
[36]
Wers „maoryjscy bogowie z przejęciem dłubią w zębach” stanowi
nawiązanie do opisu bierności, beztroski, lekkomyślności i niestałości
Maorysów przedstawionego przez Gauguina w „Noa Noa” dz. cyt., s. 29-30. W
cytowanym fragmencie wiersza dochodzi również do głosu pojawiające się
często w tekstach Herberta przekonanie o obojętności bogów względem
ludzkiego cierpienia, por. np. Z. Herbert, „Dziesięć ścieżek cnoty”,
[w:] tegoż, „Król mrówek. Prywatna mitologia”, Kraków 2001, s. 99.
[37]
O swoich poszukiwaniach nowego stylu malowania Gauguin pisał m.in. w
„Noa Noa”: „krajobraz o mocnych, czystych barwach porażał mnie, czynił
ślepym. Byłem ciągle niezdecydowany, szukałem i szukałem… A przecież
byłoby tak prosto malować tak jak widziałem, kłaść bez wielkiego
zastanowienia się czerwień obok błękitu! Zachwycały mnie złociste
postacie w strumieniach i nad brzegiem morza… czemuż zwlekałem z
utrwaleniem tej słonecznej radości na moim płótnie? Ach, te stare
tradycje europejskie, ten bojaźliwy sposób wypowiadania się ras
zdegenerowanych”. Cytat za: A. Langer, dz. cyt., s. 42. Herbert
nawiązuje też najprawdopodobniej do fragmentu recenzji Augusta
Strindberga: ‘What is he then? He is Gauguin, the savage, who hates a
whimpering civilization, a sort of Titan who, jealous of the Creator,
makes in his leisure hours his own little creation, the child who takes
his toys to pieces so as to make others from them, who abjures and
defies, preferring to see the heavens red rather than blue with the
crowd’. “Paul Gauguin’s Intimate Journals”, dz. cyt., s.48-49.
[38]
„W odniesieniu do spektrum chromatycznego niebieskiego w terminologii
malarskiej stosuje się nazwę ‘błękit’. W poezji Herberta pojawia się ona
we wszelkich kontekstach związanych z malarstwem, wywołując asocjacje
‘malarskości’, ‘estetyczności’, ‘nierzeczywistości’. […] Podobne
konotacje ma w poezji Herberta ‘kobalt’. E. Badyda, dz. cyt., s. 145.
[39]
B. Toruńczyk, „Bez tytułu, czyli zapiski redaktora” [w:] „Upór i
trwanie. Wspomnienia o Zbigniewie Herbercie”, Wrocław 2000, s. 96-97.
Komentarze
Prześlij komentarz