Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 04
Rozdział 4
Płynie się zawsze do źródeł.
Centrum i kresy
Płynie się zawsze do źródeł.
Centrum i kresy
Nie
sposób nie zauważyć, że esej zbudowany jest na parze równoległych
ciągów symbolicznych pojęć: Rzym – virtus – cywilizacja oraz łacina –
charakter – kultura i że są to ciągi traktowane przez autora jako
wzorotwórcze, normatywne nie tylko dla przeszłości [1]. To łacińska
tradycja, bardziej niż kultura grecka bezpośrednio, dawała siłę polskiej
humanitas przez kilka wieków, kształtując ustrój, obyczaj, myśl, a
nawet język [2] . Nic więc dziwnego, że w czasie śmiertelnej próby dla
przyszłości polskiej kultury poeta udaje się do wzorca po miarę:
„W
naszych zeszytach kopiowaliśmy posłusznie plan Forum, niewiele z niego
rozumiejąc. Objaśnienia miały przyjść później. Na razie nasz profesor
zadowolił się uwagą: „Być może przyjedziecie kiedyś do Rzymu w orszaku
prokonsula. Powinniście zatem poznać główne budowle Wiecznego Miasta.
Nie chcę, żebyście się pętali po stolicy cezarów jak nieokrzesani
barbarzyńcy” [3]. Do Rzymu przyjechałem dwadzieścia lat później, nie w
orszaku, ale sam. Ziemie, na których się urodziłem, nie należały już
wówczas do Cesarstwa Rzymskiego. Ściśle mówiąc, nie należały nigdy w
sensie politycznym. Jeśli należały, to w zupełnie innym znaczeniu tego
słowa” („Lekcja łaciny”, LNM 169).
Zauważmy
znaczące sformułowanie: „nie należały już wówczas”. Mowa o końcu lat
50., kiedy Herbert ma szansę po raz pierwszy odwiedzić Włochy (i w ogóle
Zachód). Zatem dzięki ciągłości kultury łacińskiej Europy Lwów do 1939
roku należał do szerzej rozumianego „cesarstwa”, mimo że rzymskie
legiony nigdy nie zapuściły się tak daleko na północny wschód. Herbert
nie był odosobniony w przekonaniu, że Polska, należąca do cywilizacji
łacińskiej, jest cywilizacyjnym przedłużeniem Imperium Romanum, a nie na
przykład kontynuacją tradycji bizantyjskiej, mimo że przecież to
właśnie na tych terenach mieszały się i ścierały wpływy dwóch odmian
starożytnego świata i wczesnego chrześcijaństwa.
Sprawa
pojawia się explicite w wywiadzie z Adamem Michnikiem i to w wersji
dość zaczepnej, pozbawionej zachwytów nad „wielokulturowością”
rodzinnego miasta, o której mowa przy innej okazji. Chodzi o mocne
podkreślenie przynależności do Zachodu, bez względu na to, czy mówimy o I
Rzeczpospolitej, czy o okresie galicyjskiej autonomii. Tym mocniej
miało wybrzmieć zdanie podkreślające duchowy limes, („krańce Europy”,
cywilizacji), a co za tym idzie, że Lwów został „za kordonem”, w
sowieckiej barbarii: „Lwów należał do tradycji austriackiej. Ja wyrosłem
raczej z tej tradycji, w poczuciu, że tu jest kres Europy, tu ostatni
kościół gotycki czy barokowy, a dalej zaczyna się step” („Płynie się
zawsze pod prąd”, WYW 90).
Wspomnienie
Rzymu i jego wielkości towarzyszyło całej łacińskiej Europie, także
Polsce, o czym przekonująco dowodzą Arturo Graf i Sante Graciotti [4].
Ale kultura polska zawiera dodatkową tradycję – sarmacką. Ideologia
Rzeczpospolitej szlacheckiej żywiła się poczuciem kontynuacji tradycji
republiki rzymskiej, a polska szlachta wyobrażała sobie, że pochodzi od
Eneasza. Jak ważna była tradycja rzymska w polskiej edukacji tamtego
czasu, świadczy instrukcja wychowawcza Jakuba Sobieskiego dla swych
synów, w tym Jana, późniejszego króla Polski [5]. Dla sarmackiej
szlachty Rzeczpospolitej legenda rzymskiego pochodzenia była kamieniem
węgielnym samoświadomości stanowo-narodowej i pełniła identyczną funkcję
jak mit trojański dla poczucia narodowego Rzymian. To do tej tradycji
nawiązuje Herbert, pisząc, że jego rodzinne miasto politycznie nie
należało wprawdzie do Cesarstwa Rzymskiego, ale w innym sensie – jak się
domyślamy – tak. Herbert czyni przy tej okazji znamienne rozróżnienie:
dzięki słowu „już” wskazuje na cezurę wojny i „żelazną kurtynę”, która
oderwała nie tylko Lwów od łacińskiej cywilizacji.

Przybycie
do Wiecznego Miasta związane jest także z obyczajem wędrówki
edukacyjnej, której rozkwit nastąpił w wieku XIX, w dobie romantyzmu.
Podczas Grand Tour Anglicy obowiązkowo zwiedzają Francję i Włochy,
Francuzi jedynie Italię, a Polacy wszystkie wymienione kraje plus
Niemcy. Różnica polega jeszcze na tym, że w okresie porozbiorowym
zwiedzanie Włoch wiązało się ze wspomnieniem dawnej potęgi
Rzeczpospolitej oraz staropolskiego zwyczaju studiowania w Italii,
zwłaszcza w Padwie i Bolonii. Jak pisze Olga Płaszczewska, włoskie
miasta
„wywołują
u romantycznego podróżnego skojarzenia z takimi postaciami, jak Jan III
Sobieski (w wielu relacjach traktowany jako symbol Polski potężnej i
mającej zbawczy wpływ na losy Europy), Kopernik czy Jan Kochanowski. Dla
polskich romantyków wędrówka po Włoszech, mająca niezaprzeczalne
podłoże edukacyjne, jest wielokrotnie wędrówką po szlakach rodzimych
pamiątek zarówno z dalszej, jak i bliższej, napoleońsko-legionowej
przeszłości” [6].
Uwaga
ta dotyczy wędrówek nie tylko romantycznych, ale także podróży pisarzy
późniejszych, jak Sienkiewicz, Orzeszkowa czy Konopnicka. Jest
paradoksem historii, że w drugiej połowie XX wieku sytuacja politycznie w
niczym się nie zmieniła dla synów podbitego narodu. Podobnie jak w
wieku XIX egzystowali odcięci od łacińskiej tradycji, centrum
katolicyzmu i możliwości korzystania z praw obywatelskich. Edukacyjna
podróż na południe Europy (owe romantyczne Bildungsreise czy Grand Tour –
zwiedzanie wielkiej ojczyzny literatury i sztuki europejskiej,
przeżycia związane z osobistym kontaktem ze starożytnością,
średniowieczem, renesansem oraz włoskim krajobrazem, słońcem i niebem)
była nawet trudniejsza dla obywateli nowszej wersji północnego imperium,
które w tym czasie zmieniło nazwę, a także ustrój na jeszcze bardziej
opresyjny. Nie tylko Mickiewicz mógł pisać w 1851 roku do córki, że
marzenie o podróży do Rzymu uważał w czasach studenckich za mrzonkę o
„podróży na Księżyc” [7] – na identyczne bariery natrafiał autor wiersza
Mona Liza, co skwapliwie podkreślił, przywołując kolczaste druty
ówczesnych granic. W drugiej połowie XX wieku „pielgrzymka do świętych
miejsc kultury” [8] różniła się od wcześniejszych tego typu wypraw
jeszcze jednym elementem: romantyczne wspomnienia Legionów Dąbrowskiego
zostały wyparte świeższymi śladami walki o wolność, którą „krzyżami się
mierzy” i o której mówi żołnierska piosenka II Korpusu, przywołana przez
Herberta po śmierci jego przyjaciela, poety Artura Międzyrzeckiego [9] .
Radosław Piętka pisze:
„Erozja
owej tradycji jest często odczuwana jako zagrożenie nie tylko dla
cywilizacji, ale dla samego człowieczeństwa. Pamięć osobnicza, której
celem jest scalenie osobowości człowieka, została tym samym w pewien
sposób utożsamiona z „pamięcią” kulturową, równie niezbędną dla
podtrzymania koherencji i duchowego zdrowia każdej ludzkiej zbiorowości”
[10].
Dla
ludzi pokroju Parandowskiego, Kubiaka, Hertza czy Herberta łacina
(zwłaszcza pod sowiecką okupacją) była metonimią kultury
śródziemnomorskiej, a Italia – drugą ojczyzną. Ten bagaż staropolskiej,
romantycznej i najnowszej tradycji wydawał się nie do udźwignięcia przez
poetę, który życia emigracyjnego nie wybierał i skoro publikował w PRL –
musiał się liczyć z cenzurą. Wydaje się, że to między innymi dlatego
Herbert, mierząc się z tematem tak mocno wyeksploatowanym i rozbudowanym
w polskiej literaturze, wybiera koncepcję opisu obecności „Rzymu na
kresach”. Takie ujęcie tematu pozwalało także uniknąć pewnych aporii
politycznych [11], o czym będzie jeszcze mowa. Zauważmy tylko, że
opozycja cywilizacja – barbarzyństwo, tak ważna dla rozumienia intencji
autorskiej w „Lekcji łaciny”, pośrednio dotyczy także sporu krytyków
literackich, którzy próbowali wyjaśnić, a może tylko ujednolicić,
rozumienie słowa „barbarzyńca” w szkicach Herberta.
Pochodzenie
i znaczenie terminu, który pojawia się w tytule pierwszego zbioru
esejów Herberta, próbowano wytłumaczyć na różne sposoby. Lektura
Parandowskiego i Micińskiego dodaje jeszcze jeden ślad – szkolny.
Parandowski wspomina, że tak zwracał się do uczniów swojego gimnazjum
dyrektor szkoły, dr Petelenz [12]. Zauważmy, że w „Lekcji łaciny” tak
mówi do uczniów Grzesio: „nieokrzesani barbarzyńcy”. Podobny zwrot
znajdujemy w szkicach Micińskiego, który w liście do małego Francesca
pisze: „Kiedy byłem w Twoim wieku – mały barbarzyńca – nie znałem
jeszcze liter” [13]. Wszystkie te przykłady sugerują, że termin ten
używany był w polskiej tradycyjnej pajdei w stosunku do młodego człowieka, który jeszcze nie został wprowadzony w kulturę, a zwłaszcza w jej śródziemnomorskie początki.
Nauka szkolna byłaby więc sposobem na przechodzenie od stanu naturalnej, pierwotnej dzikości do humanitas,
dorastania do człowieczeństwa. Wychowanie humanistyczne, jest w takim
ujęciu synonimem cywilizowania, uczłowieczania. Trzeba przyznać, że
takie rozumienie terminu ciekawie wyjaśnia tytuł książki Herberta:
mielibyśmy do czynienia z uczniem, którego dopuszczono do cudów kultury:
ogród jest przecież ucywilizowaną naturą i stąd bierze się jego duchowa
wartość, przekraczająca opozycję natura – kultura. Mamy do czynienia z
klasyczną odpowiedzią na pytanie o to, kim jest człowiek. Zanim bowiem
J. J. Rouseau wymyślił, że ludzie są z natury dobrzy, a psuje ich
kultura (cywilizacja) [14], powszechnie uważano – i jest to element
zarówno tradycji grecko-rzymskiej, jak i biblijnej – że człowiek jest z
natury zły, i trzeba go ze stanu pierwotnej dzikości wyrywać przez
edukację oraz wdrażanie do ustawicznej pracy nad sobą. Tego typu
myślenie o naturze człowieka jest fundamentem dla greckiej pajdei, a także objaśnia ideę grzechu pierworodnego, obecną w tradycji judeochrześcijańskiej.
Idea
„krańców” i „obrzeży”, które świadczą bardziej o istocie zjawiska niż
jego „centrum”, ma podwójne znaczenie. Po pierwsze umożliwia ukazanie
niezwykłości działań w nadzwyczajnych warunkach, obcych klimatycznie
śródziemnomorskiemu światu, który przez stulecia karmił się niejasnymi
wyobrażeniami na temat zimnych krain północy. Od czasów Homera datują
się mgliste wieści o mrocznych obrzeżach ziemi, gdzie panuje ciągły
półmrok i pochmurna pogoda, rosną czarne topole i wierzby, gdzieś „po
drugiej stronie oceanu” (ale są zamieszkane przez Kimmeryjczyków, ludzi
na tyle cywilizowanych, że posiadają polis) [15].
„Prowansja
– podobnie jak Dalmacja czy Hiszpania – należała do Rzymu w sposób
niejako naturalny dzięki temu samemu niebu i przyrodzie, więc umysł
włączał do imperium podbite prowincje bez zdziwienia i sprzeciwu.
Przeciwnie, tam pod zawisłymi, niskimi chmurami, z których padał
przejmująco zimny deszcz, przesłanie Rzymian było czymś niezwykłym i
jakby graniczyło z zuchwałym szaleństwem.
W
New Castel, w miejscu mego nawiedzenia Rzymem, nie było ani marmurowej
świątyni, ani nawet łuku tryumfalnego, nic, dosłownie nic, co mogłoby
wywołać jakąkolwiek estetyczną ekscytację. Był natomiast dobrze
zachowany wał ziemny, ciągnący się przez pagórkowaty teren w linii
niemal prostej od ujścia rzeki Tyne na zachodzie aż do zatoki Solway na
wschodzie, przecinający całą wyspę – najdalej na północ wysunięty
szaniec cywilizacji, która usiłowała się bronić przeciw niepodbitym,
dzikim plemionom barbarzyńców” („Lekcja łaciny”, LNM 170).

Herbert
odwołuje się bezpośrednio do nieprzystawalności klimatu Brytanii wobec
śródziemnomorskiego wzorca. Ale motyw „szańców cywilizacji” pozwala na
pewne paralele z innymi „kresami” łacińskiej kultury, to znaczy ze
Lwowem, miejscem urodzenia „Hiperborejczyka”, jak Herberta nazwał Seamus
Heaney [16]. „Kresowość” Muru Hadriana ma w tle jeszcze jeden aspekt –
ideę „przedmurza”, niekoniecznie chrześcijaństwa. Pisarz nie był
miłośnikiem sarmatyzmu ani nie przepadał za jego barokową kulturą, stąd
potrzebna jest daleko posunięta ostrożność w sądach i porównaniach. Na
pewno nie można mówić o paraleli. Niemniej jednak mit obrony cywilizacji
związany jest z miejscem narodzin Herberta. Biograf poety pisze:
„W
naszych rozważaniach nie powinniśmy lekceważyć także czynnika
doświadczeń historycznych, które wpływały na postawę Poety. Do końca
życia był on nosicielem mitu swego rodzinnego miasta Lwowa i w ogóle
polskich Kresów Wschodnich. To bardzo złożone zjawisko, więc zwróćmy
uwagę na tylko jeden jego element, to jest poczucie, że dominantę
tamtejszego życia stanowiła wielokulturowość i mnogość wyznań oraz
religii, które dzięki pokojowej koegzystencji stwarzały klimat
sprzyjający rozwojowi kultury i twórczości. Rozprawiając ze swadą o
Paulu Celanie, która to wypowiedź została nagrana w 1996 r., Herbert
kategorycznie twierdził, że tylko tam i w takich warunkach, we Lwowie,
bądź Czerniowcach mogły się rodzić zjawiska niezwykłe, czego nie można
się było spodziewać np. na rdzennie polskim Mazowszu. Oczywiście, że
jest to czysta mitologia, której przeczą krwawe wydarzenia historyczne,
porażające nas do dziś swym okrucieństwem. Jednak to właśnie z niej
wyrasta najsilniejszy w kulturze polskiej nurt pochwały
wielokulturowości, będący zaprzeczeniem zaściankowości i ksenofobii”
[17].
Rzecz nie tylko w micie zgody narodów. Lwów – Semper Fidelis – to także ostatni przyczółek cywilizacji, humanitas, a dalej były już tylko samodzierżawie i dzicz. Oto jaki obraz z rozmów z Herbertem wyniósł Alfred Alvarez:
„Pradziadek
Herberta był Anglikiem, który przewędrowawszy Europę, osiadł we Lwowie.
<100 kilometrów na wschód od Lwowa nie ma nic – twierdzi Herbert –
na starych mapach umieściliby tam napis Kraina smoków; to była granica
cywilizacji, coś trudnego do wyobrażenia, żadnego gotyku, tylko
stepy>. […] Pradziadkowi powiodło się znakomicie; jeden z jego synów,
stryjeczny dziadek Herberta, dosłużył się szarży generała armii
austriackiej. Poeta miał też jego zdjęcie; z białym pióropuszem, u boku
Franciszka Józefa: wcielenie Polski heroicznej, obrończyni cywilizacji
przed barbarzyńcami ze Wschodu – Polski pogrzebanej w przeszłości, lecz
wciąż żywej w wyobraźni Polaków” [18].
Lwów
w tym przedstawieniu jest miastem mitologicznie kresowym, ostatnim
bastionem łacińskiej Europy nawet po upadku I Rzeczpospolitej. Zdaniem
Jerzego Axera w „Lekcji łaciny” Herbert „szuka zaginionej Polski”
wykluczonej przez barbarzyńców ze wspólnoty rzymskiej cywilizacji.
Jednocześnie jest to składnik światopoglądu i charakteru autora, a
głównym przesłaniem eseju jest wyznaczanie limesu własnym działaniem i
twórczością [19].

Niniejszy post jest fragmentem książki:
Józef Maria Ruszar, Słońce republiki. Cywilizacja rzymska w twórczości Zbigniewa Herberta, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2014
PRZYPISY:
[1]
Zostało to zauważone przez komentatorów, np. w recenzji Andrzeja
Babuchowskiego: „Lekcja łaciny to także wielkie, choć ukryte w
podtekście, pytanie o dalsze losy europejskiej kultury, a może jeszcze
bardziej o jej jakość” (A. Babuchowski, „Niewyczerpana wspaniałość
świata”, „W drodze” 2001, nr 1, s. 98).
[2]
Zauważmy, że polska recepcja całej starożytności, nawet greckiej,
zapośredniczona została przez łacinę, nad czym ubolewa autor wstępu do
„Iliady”, komentując brak tłumaczeń wielkiego dzieła: „Niewątpliwie
zaważyły nad tymi pustymi dla Homera wiekami losy szkoły polskiej,
hołdującej po Odrodzeniu głównie łacinie i Wergiliuszowi” (J. Łanowski,
„Pieśń o gniewie”, [w:] Homer, „Iliada”, tłum. K. Jeżewska, Warszawa
1998). Rzecz charakterystyczna, że filologowie klasyczni upominają się o
grekę i doniosłość wpływu kultury greckiej, jak to czyni Paweł Hertz w
glosie do „Labiryntu nad morzem”: „Książka Herberta świadczy o tym, że
kto przez grekę i łacinę nie przeszedł, ten nie rozumie własnej kultury
narodowej i kultury europejskiej w całości. Wszystko w tej kulturze jest
z greki i łaciny zrobione. Wszystkie pojęcia, koncepcje, mają w niej
swoje źródło. Pominięcie tych nauk jest wielką wyrwą” (P. Hertz, „Glosy
(Opinie o „Labiryncie nad morzem” Zbigniewa Herberta)”, dz. cyt., s.
124).
[3]
Fragment ten jest wyrazistym dowodem na łączność i wzajemne przenikanie
się symboli, motywów, sformułowań i obsesji poety, który podejmuje –
czasami wielokrotnie – ten sam lub podobny temat w esejach i wierszach. W
tym wypadku nietrudno zauważyć związek eseju z wierszem „Powrót
prokonsula” (SP). Na dalszej stronie „Lekcji łaciny” (LNM 179–181)
znajdziemy wzmiankę o Juliuszu Agrykoli, który jest prawdopodobnie
prototypem postaci prokonsula ze wspomnianego wiersza.
[4]
Pisze o tym Sante Graciotti („Losy jednej elegii Giana Vitalego, czyli
ruiny Rzymu w poezji Polskiej”, [w:] tegoż, „Od Renesansu do
Oświecenia”, tłum. W. Jekiel, Warszawa 1991, t. 1, s. 139).
[5]
Popularnonaukowe opracowanie na temat virtus Romana szlachty polskiej
można znaleźć na stronie internetowej Muzeum w Wilanowie: http://www.wilanowpalac.pl/
wladca_polski_jako_spadkobierca_i_kontynuator_rzymskich_cnot_obywatelskich.html.
wladca_polski_jako_spadkobierca_i_kontynuator_rzymskich_cnot_obywatelskich.html.
[6] O. Płaszczewska, „Wizja Włoch w polskiej i francuskiej literaturze okresu romantyzmu (1800–1850)”, Kraków 2003, s. 318/319.
[7]
„Moja Maryniu. Miło mnie, że Rzym ciebie cokolwiek poruszył. Każda
dusza musi czymkolwiek być poruszana; jeśli nią nie ruszają wielkie
rzeczy, to się będzie ruszać w niskości i podłości. Rzym jest dotąd
największą rzeczą na ziemi. Niewielu udało się być w Rzymie; ja w
młodości ledwie o tym marzyłem. Za moich czasów było to trudno (z
Nowogródka), jak dziś z Ziemi na Księżyc. Nie wierzysz, jakeśmy za tym
tęsknili, czytając Liwiusza, Swetoniusza i Tacyta” (A. Mickiewicz, „Do
Marii Mickiewiczówny”, Paryż, 19 grudnia 1851 [w:] tegoż, „Dzieła”, t.
XVII).
[8] Z. Herbert, „Pana Montaigne’a podróż do Italii”, „Zeszyty Literackie” 2001, z. 1, s. 5, przedruk: WG 39–43.
[9]
Pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” – wspomniana w wierszu „Artur”
(EB), powstałym po śmierci Artura Międzyrzeckiego, który był żołnierzem
II Korpusu.
[10] R. Piętka, „Dwudziestowieczni apologeci języka łacińskiego…”, dz. cyt., s. 84
[11]
Nad motywami, które skłoniły poetę do wyboru akurat Anglii, zastanawia
się Radosław Piętka: „Czyżby chodziło o podkreślenie pewnego paradoksu?
Język wywodzący się z tej barbarzyńskiej, jałowej krainy, zapanował
przecież nad światem i zastąpił łacinę, mowę ‘wiecznego’ imperium. Inna
jeszcze odpowiedź kryje się w spostrzeżeniach na temat motywów, jakimi
kierował się Juliusz Cezar, wyruszając po raz pierwszy na Brytanię.
Wyprawa nie mogła przynieść bezpośrednich korzyści – zatem była swego
rodzaju sprawdzianem, próbą wytrzymałości i lekcją hartu. Tak jak żmudne
lekcje łaciny. W opisach lekcji pojawiają się bowiem u Herberta takie
sformułowania, jak ‘męka’, ‘zgrzytanie zębów’, ‘okrucieństwo’, ‘bezsenne
noce’” (tamże, s. 80). Myślę, że istniały bardziej praktyczne,
literackie i historyczne powody autorskiej decyzji, ale pogląd ten jest
interesujący.
[12] J. Parandowski, „Szkice” (seria druga), Warszawa 1968, s. 87.
[13] B. Miciński, „Pisma, eseje, artykuły, listy”, Kraków 1970, s. 129.
[14] Pogląd ten Herbert wyśmiewa w wierszu „Rodzina Nepenthes” (ENO).
[15] Homer, „Odyseja”, pieśń XI, w. 13–19.

[16] Seamus Heaney w wierszu „Hiperborejczyk” [w:] „Poznawanie Herberta 2”, wybór i wstęp A. Franaszek, Kraków 2000, s. 52.
[17]
R. Żebrowski, „Religijność Zbigniewa Herberta. Miscellanea”, dz. cyt.,
s. 32. Przykładem takiej mitologizacji jest wypowiedź prasowa: „Lwów
wywarł szalony wpływ na mnie. Teraz dopiero to doceniam. Przede
wszystkim jako miasto wielonarodowościowe. Od urodzenia niemal
zaszczepiony byłem przeciwko wszelkiej kseno¬fobii. Antysemityzm jest
dla mnie czymś niezrozumiałym. Ja się bawiłem z Żydami, to byli moi
najlepsi koledzy: z piaskownicy, z boiska, ze szkoły. Okrucieństwo
uświadomienia sobie różnic narodowych przyszło potem. Nie chciałbym
idealizować, oczywiście dochodziło do różnych konfliktów i tarć w
mieście, gdzie nawet niecała połowa to byli Polacy, reszta to Austriacy,
Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Bułgarzy – specjaliści od pomidorów,
Ormianie – od stuleci zajmujący się handlem, Włosi, Grecy… Miasto to nie
zbiór budynków, pomników, placów i mostów – o mieście stanowi atmosfera
międzyludzka…” („Humanistyka to przygoda. Rozmawia Monika Muskała”,
WYW, 208).
[18]
Al. Alvarez, „Nie walczysz, to umierasz” [w:] „Poznawanie Herberta 2”,
dz. cyt., s. 17. Jak to zwykle bywa u Herberta, te same obrazy pojawiają
się z drobnymi zmianami w różnych wypowiedziach. W wersji dla Michnika
wypowiedź brzmi krócej: „Ja wyrosłem raczej z tej tradycji, w poczuciu,
że tu jest kres Europy, tu ostatni kościół gotyc¬ki czy barokowy, a
dalej zaczyna się step” („Płynie się zawsze do źródeł. Rozmawia Adam
Michnik”, WYW 90). Z punktu widzenia historycznej ścisłości oraz
precyzji dziejów rodzinnych obrazy te nie należą do najbardziej
dokładnych, ale stanowią jasny przekaz ideologiczny, obecny także w
omawianym eseju.
[19] J. Axer. „Glosy (Opinie o „Labiryncie nad morzem” Zbigniewa Herberta)”, dz. cyt., s. 120.

Komentarze
Prześlij komentarz