Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 04 
Rozdział 4
Płynie się zawsze do źródeł.
Centrum i kresy
Płynie się zawsze do źródeł.
Centrum i kresy
Nie
 sposób nie zauważyć, że esej zbudowany jest na parze równoległych 
ciągów symbolicznych pojęć: Rzym – virtus – cywilizacja oraz łacina – 
charakter – kultura i że są to ciągi traktowane przez autora jako 
wzorotwórcze, normatywne nie tylko dla przeszłości [1]. To łacińska 
tradycja, bardziej niż kultura grecka bezpośrednio, dawała siłę polskiej
 humanitas przez kilka wieków, kształtując ustrój, obyczaj, myśl, a 
nawet język [2] . Nic więc dziwnego, że w czasie śmiertelnej próby dla 
przyszłości polskiej kultury poeta udaje się do wzorca po miarę: 
„W
 naszych zeszytach kopiowaliśmy posłusznie plan Forum, niewiele z niego 
rozumiejąc. Objaśnienia miały przyjść później. Na razie nasz profesor 
zadowolił się uwagą: „Być może przyjedziecie kiedyś do Rzymu w orszaku 
prokonsula. Powinniście zatem poznać główne budowle Wiecznego Miasta. 
Nie chcę, żebyście się pętali po stolicy cezarów jak nieokrzesani 
barbarzyńcy” [3]. Do Rzymu przyjechałem dwadzieścia lat później, nie w 
orszaku, ale sam. Ziemie, na których się urodziłem, nie należały już 
wówczas do Cesarstwa Rzymskiego. Ściśle mówiąc, nie należały nigdy w 
sensie politycznym. Jeśli należały, to w zupełnie innym znaczeniu tego 
słowa” („Lekcja łaciny”, LNM 169).
Zauważmy
 znaczące sformułowanie: „nie należały już wówczas”. Mowa o końcu lat 
50., kiedy Herbert ma szansę po raz pierwszy odwiedzić Włochy (i w ogóle
 Zachód). Zatem dzięki ciągłości kultury łacińskiej Europy Lwów do 1939 
roku należał do szerzej rozumianego „cesarstwa”, mimo że rzymskie 
legiony nigdy nie zapuściły się tak daleko na północny wschód. Herbert 
nie był odosobniony w przekonaniu, że Polska, należąca do cywilizacji 
łacińskiej, jest cywilizacyjnym przedłużeniem Imperium Romanum, a nie na
 przykład kontynuacją tradycji bizantyjskiej, mimo że przecież to 
właśnie na tych terenach mieszały się i ścierały wpływy dwóch odmian 
starożytnego świata i wczesnego chrześcijaństwa. 
Sprawa
 pojawia się explicite w wywiadzie z Adamem Michnikiem i to w wersji 
dość zaczepnej, pozbawionej zachwytów nad „wielokulturowością” 
rodzinnego miasta, o której mowa przy innej okazji. Chodzi o mocne 
podkreślenie przynależności do Zachodu, bez względu na to, czy mówimy o I
 Rzeczpospolitej, czy o okresie galicyjskiej autonomii. Tym mocniej 
miało wybrzmieć zdanie podkreślające duchowy limes, („krańce Europy”, 
cywilizacji), a co za tym idzie, że Lwów został „za kordonem”, w 
sowieckiej barbarii: „Lwów należał do tradycji austriackiej. Ja wyrosłem
 raczej z tej tradycji, w poczuciu, że tu jest kres Europy, tu ostatni 
kościół gotycki czy barokowy, a dalej zaczyna się step” („Płynie się 
zawsze pod prąd”, WYW 90).
Wspomnienie
 Rzymu i jego wielkości towarzyszyło całej łacińskiej Europie, także 
Polsce, o czym przekonująco dowodzą Arturo Graf i Sante Graciotti [4]. 
Ale kultura polska zawiera dodatkową tradycję – sarmacką. Ideologia 
Rzeczpospolitej szlacheckiej żywiła się poczuciem kontynuacji tradycji 
republiki rzymskiej, a polska szlachta wyobrażała sobie, że pochodzi od 
Eneasza. Jak ważna była tradycja rzymska w polskiej edukacji tamtego 
czasu, świadczy instrukcja wychowawcza Jakuba Sobieskiego dla swych 
synów, w tym Jana, późniejszego króla Polski [5]. Dla sarmackiej 
szlachty Rzeczpospolitej legenda rzymskiego pochodzenia była kamieniem 
węgielnym samoświadomości stanowo-narodowej i pełniła identyczną funkcję
 jak mit trojański dla poczucia narodowego Rzymian. To do tej tradycji 
nawiązuje Herbert, pisząc, że jego rodzinne miasto politycznie nie 
należało wprawdzie do Cesarstwa Rzymskiego, ale w innym sensie – jak się
 domyślamy – tak. Herbert czyni przy tej okazji znamienne rozróżnienie: 
dzięki słowu „już” wskazuje na cezurę wojny i „żelazną kurtynę”, która 
oderwała nie tylko Lwów od łacińskiej cywilizacji.

Przybycie
 do Wiecznego Miasta związane jest także z obyczajem wędrówki 
edukacyjnej, której rozkwit nastąpił w wieku XIX, w dobie romantyzmu. 
Podczas Grand Tour Anglicy obowiązkowo zwiedzają Francję i Włochy, 
Francuzi jedynie Italię, a Polacy wszystkie wymienione kraje plus 
Niemcy. Różnica polega jeszcze na tym, że w okresie porozbiorowym 
zwiedzanie Włoch wiązało się ze wspomnieniem dawnej potęgi 
Rzeczpospolitej oraz staropolskiego zwyczaju studiowania w Italii, 
zwłaszcza w Padwie i Bolonii. Jak pisze Olga Płaszczewska, włoskie 
miasta
„wywołują
 u romantycznego podróżnego skojarzenia z takimi postaciami, jak Jan III
 Sobieski (w wielu relacjach traktowany jako symbol Polski potężnej i 
mającej zbawczy wpływ na losy Europy), Kopernik czy Jan Kochanowski. Dla
 polskich romantyków wędrówka po Włoszech, mająca niezaprzeczalne 
podłoże edukacyjne, jest wielokrotnie wędrówką po szlakach rodzimych 
pamiątek zarówno z dalszej, jak i bliższej, napoleońsko-legionowej 
przeszłości” [6].
Uwaga
 ta dotyczy wędrówek nie tylko romantycznych, ale także podróży pisarzy 
późniejszych, jak Sienkiewicz, Orzeszkowa czy Konopnicka. Jest 
paradoksem historii, że w drugiej połowie XX wieku sytuacja politycznie w
 niczym się nie zmieniła dla synów podbitego narodu. Podobnie jak w 
wieku XIX egzystowali odcięci od łacińskiej tradycji, centrum 
katolicyzmu i możliwości korzystania z praw obywatelskich. Edukacyjna 
podróż na południe Europy (owe romantyczne Bildungsreise czy Grand Tour –
 zwiedzanie wielkiej ojczyzny literatury i sztuki europejskiej, 
przeżycia związane z osobistym kontaktem ze starożytnością, 
średniowieczem, renesansem oraz włoskim krajobrazem, słońcem i niebem) 
była nawet trudniejsza dla obywateli nowszej wersji północnego imperium,
 które w tym czasie zmieniło nazwę, a także ustrój na jeszcze bardziej 
opresyjny. Nie tylko Mickiewicz mógł pisać w 1851 roku do córki, że 
marzenie o podróży do Rzymu uważał w czasach studenckich za mrzonkę o 
„podróży na Księżyc” [7] – na identyczne bariery natrafiał autor wiersza
 Mona Liza, co skwapliwie podkreślił, przywołując kolczaste druty 
ówczesnych granic. W drugiej połowie XX wieku „pielgrzymka do świętych 
miejsc kultury” [8] różniła się od wcześniejszych tego typu wypraw 
jeszcze jednym elementem: romantyczne wspomnienia Legionów Dąbrowskiego 
zostały wyparte świeższymi śladami walki o wolność, którą „krzyżami się 
mierzy” i o której mówi żołnierska piosenka II Korpusu, przywołana przez
 Herberta po śmierci jego przyjaciela, poety Artura Międzyrzeckiego [9] .
 Radosław Piętka pisze: 
„Erozja
 owej tradycji jest często odczuwana jako zagrożenie nie tylko dla 
cywilizacji, ale dla samego człowieczeństwa. Pamięć osobnicza, której 
celem jest scalenie osobowości człowieka, została tym samym w pewien 
sposób utożsamiona z „pamięcią” kulturową, równie niezbędną dla 
podtrzymania koherencji i duchowego zdrowia każdej ludzkiej zbiorowości”
 [10].
Dla
 ludzi pokroju Parandowskiego, Kubiaka, Hertza czy Herberta łacina 
(zwłaszcza pod sowiecką okupacją) była metonimią kultury 
śródziemnomorskiej, a Italia – drugą ojczyzną. Ten bagaż staropolskiej, 
romantycznej i najnowszej tradycji wydawał się nie do udźwignięcia przez
 poetę, który życia emigracyjnego nie wybierał i skoro publikował w PRL –
 musiał się liczyć z cenzurą. Wydaje się, że to między innymi dlatego 
Herbert, mierząc się z tematem tak mocno wyeksploatowanym i rozbudowanym
 w polskiej literaturze, wybiera koncepcję opisu obecności „Rzymu na 
kresach”. Takie ujęcie tematu pozwalało także uniknąć pewnych aporii 
politycznych [11], o czym będzie jeszcze mowa. Zauważmy tylko, że 
opozycja cywilizacja – barbarzyństwo, tak ważna dla rozumienia intencji 
autorskiej w „Lekcji łaciny”, pośrednio dotyczy także sporu krytyków 
literackich, którzy próbowali wyjaśnić, a może tylko ujednolicić, 
rozumienie słowa „barbarzyńca” w szkicach Herberta.
Pochodzenie
 i znaczenie terminu, który pojawia się w tytule pierwszego zbioru 
esejów Herberta, próbowano wytłumaczyć na różne sposoby. Lektura 
Parandowskiego i Micińskiego dodaje jeszcze jeden ślad – szkolny. 
Parandowski wspomina, że tak zwracał się do uczniów swojego gimnazjum 
dyrektor szkoły, dr Petelenz [12]. Zauważmy, że w „Lekcji łaciny” tak 
mówi do uczniów Grzesio: „nieokrzesani barbarzyńcy”. Podobny zwrot 
znajdujemy w szkicach Micińskiego, który w liście do małego Francesca 
pisze: „Kiedy byłem w Twoim wieku – mały barbarzyńca – nie znałem 
jeszcze liter” [13]. Wszystkie te przykłady sugerują, że termin ten 
używany był w polskiej tradycyjnej pajdei w stosunku do młodego człowieka, który jeszcze nie został wprowadzony w kulturę, a zwłaszcza w jej śródziemnomorskie początki. 
Nauka szkolna byłaby więc sposobem na przechodzenie od stanu naturalnej, pierwotnej dzikości do humanitas,
 dorastania do człowieczeństwa. Wychowanie humanistyczne, jest w takim 
ujęciu synonimem cywilizowania, uczłowieczania. Trzeba przyznać, że 
takie rozumienie terminu ciekawie wyjaśnia tytuł książki Herberta: 
mielibyśmy do czynienia z uczniem, którego dopuszczono do cudów kultury:
 ogród jest przecież ucywilizowaną naturą i stąd bierze się jego duchowa
 wartość, przekraczająca opozycję natura – kultura. Mamy do czynienia z 
klasyczną odpowiedzią na pytanie o to, kim jest człowiek. Zanim bowiem 
J. J. Rouseau wymyślił, że ludzie są z natury dobrzy, a psuje ich 
kultura (cywilizacja) [14], powszechnie uważano – i jest to element 
zarówno tradycji grecko-rzymskiej, jak i biblijnej – że człowiek jest z 
natury zły, i trzeba go ze stanu pierwotnej dzikości wyrywać przez 
edukację oraz wdrażanie do ustawicznej pracy nad sobą. Tego typu 
myślenie o naturze człowieka jest fundamentem dla greckiej pajdei, a także objaśnia ideę grzechu pierworodnego, obecną w tradycji judeochrześcijańskiej. 
Idea
 „krańców” i „obrzeży”, które świadczą bardziej o istocie zjawiska niż 
jego „centrum”, ma podwójne znaczenie. Po pierwsze umożliwia ukazanie 
niezwykłości działań w nadzwyczajnych warunkach, obcych klimatycznie 
śródziemnomorskiemu światu, który przez stulecia karmił się niejasnymi 
wyobrażeniami na temat zimnych krain północy. Od czasów Homera datują 
się mgliste wieści o mrocznych obrzeżach ziemi, gdzie panuje ciągły 
półmrok i pochmurna pogoda, rosną czarne topole i wierzby, gdzieś „po 
drugiej stronie oceanu” (ale są zamieszkane przez Kimmeryjczyków, ludzi 
na tyle cywilizowanych, że posiadają polis) [15].
„Prowansja
 – podobnie jak Dalmacja czy Hiszpania – należała do Rzymu w sposób 
niejako naturalny dzięki temu samemu niebu i przyrodzie, więc umysł 
włączał do imperium podbite prowincje bez zdziwienia i sprzeciwu. 
Przeciwnie, tam pod zawisłymi, niskimi chmurami, z których padał 
przejmująco zimny deszcz, przesłanie Rzymian było czymś niezwykłym i 
jakby graniczyło z zuchwałym szaleństwem.
W
 New Castel, w miejscu mego nawiedzenia Rzymem, nie było ani marmurowej 
świątyni, ani nawet łuku tryumfalnego, nic, dosłownie nic, co mogłoby 
wywołać jakąkolwiek estetyczną ekscytację. Był natomiast dobrze 
zachowany wał ziemny, ciągnący się przez pagórkowaty teren w linii 
niemal prostej od ujścia rzeki Tyne na zachodzie aż do zatoki Solway na 
wschodzie, przecinający całą wyspę – najdalej na północ wysunięty 
szaniec cywilizacji, która usiłowała się bronić przeciw niepodbitym, 
dzikim plemionom barbarzyńców” („Lekcja łaciny”, LNM 170).

Herbert
 odwołuje się bezpośrednio do nieprzystawalności klimatu Brytanii wobec 
śródziemnomorskiego wzorca. Ale motyw „szańców cywilizacji” pozwala na 
pewne paralele z innymi „kresami” łacińskiej kultury, to znaczy ze 
Lwowem, miejscem urodzenia „Hiperborejczyka”, jak Herberta nazwał Seamus
 Heaney [16]. „Kresowość” Muru Hadriana ma w tle jeszcze jeden aspekt – 
ideę „przedmurza”, niekoniecznie chrześcijaństwa. Pisarz nie był 
miłośnikiem sarmatyzmu ani nie przepadał za jego barokową kulturą, stąd 
potrzebna jest daleko posunięta ostrożność w sądach i porównaniach. Na 
pewno nie można mówić o paraleli. Niemniej jednak mit obrony cywilizacji
 związany jest z miejscem narodzin Herberta. Biograf poety pisze:
„W
 naszych rozważaniach nie powinniśmy lekceważyć także czynnika 
doświadczeń historycznych, które wpływały na postawę Poety. Do końca 
życia był on nosicielem mitu swego rodzinnego miasta Lwowa i w ogóle 
polskich Kresów Wschodnich. To bardzo złożone zjawisko, więc zwróćmy 
uwagę na tylko jeden jego element, to jest poczucie, że dominantę 
tamtejszego życia stanowiła wielokulturowość i mnogość wyznań oraz 
religii, które dzięki pokojowej koegzystencji stwarzały klimat 
sprzyjający rozwojowi kultury i twórczości. Rozprawiając ze swadą o 
Paulu Celanie, która to wypowiedź została nagrana w 1996 r., Herbert 
kategorycznie twierdził, że tylko tam i w takich warunkach, we Lwowie, 
bądź Czerniowcach mogły się rodzić zjawiska niezwykłe, czego nie można 
się było spodziewać np. na rdzennie polskim Mazowszu. Oczywiście, że 
jest to czysta mitologia, której przeczą krwawe wydarzenia historyczne, 
porażające nas do dziś swym okrucieństwem. Jednak to właśnie z niej 
wyrasta najsilniejszy w kulturze polskiej nurt pochwały 
wielokulturowości, będący zaprzeczeniem zaściankowości i ksenofobii” 
[17].
Rzecz nie tylko w micie zgody narodów. Lwów – Semper Fidelis – to także ostatni przyczółek cywilizacji, humanitas, a dalej były już tylko samodzierżawie i dzicz. Oto jaki obraz z rozmów z Herbertem wyniósł Alfred Alvarez: 
„Pradziadek
 Herberta był Anglikiem, który przewędrowawszy Europę, osiadł we Lwowie.
 <100 kilometrów na wschód od Lwowa nie ma nic – twierdzi Herbert – 
na starych mapach umieściliby tam napis Kraina smoków; to była granica 
cywilizacji, coś trudnego do wyobrażenia, żadnego gotyku, tylko 
stepy>. […] Pradziadkowi powiodło się znakomicie; jeden z jego synów,
 stryjeczny dziadek Herberta, dosłużył się szarży generała armii 
austriackiej. Poeta miał też jego zdjęcie; z białym pióropuszem, u boku 
Franciszka Józefa: wcielenie Polski heroicznej, obrończyni cywilizacji 
przed barbarzyńcami ze Wschodu – Polski pogrzebanej w przeszłości, lecz 
wciąż żywej w wyobraźni Polaków” [18].
Lwów
 w tym przedstawieniu jest miastem mitologicznie kresowym, ostatnim 
bastionem łacińskiej Europy nawet po upadku I Rzeczpospolitej. Zdaniem 
Jerzego Axera w „Lekcji łaciny” Herbert „szuka zaginionej Polski” 
wykluczonej przez barbarzyńców ze wspólnoty rzymskiej cywilizacji. 
Jednocześnie jest to składnik światopoglądu i charakteru autora, a 
głównym przesłaniem eseju jest wyznaczanie limesu własnym działaniem i 
twórczością [19].

Niniejszy post jest fragmentem książki:
Józef Maria Ruszar, Słońce republiki. Cywilizacja rzymska w twórczości Zbigniewa Herberta, JMR Trans-Atlantyk, Kraków 2014
PRZYPISY:
[1]
 Zostało to zauważone przez komentatorów, np. w recenzji Andrzeja 
Babuchowskiego: „Lekcja łaciny to także wielkie, choć ukryte w 
podtekście, pytanie o dalsze losy europejskiej kultury, a może jeszcze 
bardziej o jej jakość” (A. Babuchowski, „Niewyczerpana wspaniałość 
świata”, „W drodze” 2001, nr 1, s. 98).
[2]
 Zauważmy, że polska recepcja całej starożytności, nawet greckiej, 
zapośredniczona została przez łacinę, nad czym ubolewa autor wstępu do 
„Iliady”, komentując brak tłumaczeń wielkiego dzieła: „Niewątpliwie 
zaważyły nad tymi pustymi dla Homera wiekami losy szkoły polskiej, 
hołdującej po Odrodzeniu głównie łacinie i Wergiliuszowi” (J. Łanowski, 
„Pieśń o gniewie”, [w:] Homer, „Iliada”, tłum. K. Jeżewska, Warszawa 
1998). Rzecz charakterystyczna, że filologowie klasyczni upominają się o
 grekę i doniosłość wpływu kultury greckiej, jak to czyni Paweł Hertz w 
glosie do „Labiryntu nad morzem”: „Książka Herberta świadczy o tym, że 
kto przez grekę i łacinę nie przeszedł, ten nie rozumie własnej kultury 
narodowej i kultury europejskiej w całości. Wszystko w tej kulturze jest
 z greki i łaciny zrobione. Wszystkie pojęcia, koncepcje, mają w niej 
swoje źródło. Pominięcie tych nauk jest wielką wyrwą” (P. Hertz, „Glosy 
(Opinie o „Labiryncie nad morzem” Zbigniewa Herberta)”, dz. cyt., s. 
124).
[3]
 Fragment ten jest wyrazistym dowodem na łączność i wzajemne przenikanie
 się symboli, motywów, sformułowań i obsesji poety, który podejmuje – 
czasami wielokrotnie – ten sam lub podobny temat w esejach i wierszach. W
 tym wypadku nietrudno zauważyć związek eseju z wierszem „Powrót 
prokonsula” (SP). Na dalszej stronie „Lekcji łaciny” (LNM 179–181) 
znajdziemy wzmiankę o Juliuszu Agrykoli, który jest prawdopodobnie 
prototypem postaci prokonsula ze wspomnianego wiersza.
[4]
 Pisze o tym Sante Graciotti („Losy jednej elegii Giana Vitalego, czyli 
ruiny Rzymu w poezji Polskiej”, [w:] tegoż, „Od Renesansu do 
Oświecenia”, tłum. W. Jekiel, Warszawa 1991, t. 1, s. 139).
[5]
 Popularnonaukowe opracowanie na temat virtus Romana szlachty polskiej 
można znaleźć na stronie internetowej Muzeum w Wilanowie: http://www.wilanowpalac.pl/
wladca_polski_jako_spadkobierca_i_kontynuator_rzymskich_cnot_obywatelskich.html.
wladca_polski_jako_spadkobierca_i_kontynuator_rzymskich_cnot_obywatelskich.html.
[6] O. Płaszczewska, „Wizja Włoch w polskiej i francuskiej literaturze okresu romantyzmu (1800–1850)”, Kraków 2003, s. 318/319.
[7]
 „Moja Maryniu. Miło mnie, że Rzym ciebie cokolwiek poruszył. Każda 
dusza musi czymkolwiek być poruszana; jeśli nią nie ruszają wielkie 
rzeczy, to się będzie ruszać w niskości i podłości. Rzym jest dotąd 
największą rzeczą na ziemi. Niewielu udało się być w Rzymie; ja w 
młodości ledwie o tym marzyłem. Za moich czasów było to trudno (z 
Nowogródka), jak dziś z Ziemi na Księżyc. Nie wierzysz, jakeśmy za tym 
tęsknili, czytając Liwiusza, Swetoniusza i Tacyta” (A. Mickiewicz, „Do 
Marii Mickiewiczówny”, Paryż, 19 grudnia 1851 [w:] tegoż, „Dzieła”, t. 
XVII).
[8] Z. Herbert, „Pana Montaigne’a podróż do Italii”, „Zeszyty Literackie” 2001, z. 1, s. 5, przedruk: WG 39–43.
[9]
 Pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino” – wspomniana w wierszu „Artur” 
(EB), powstałym po śmierci Artura Międzyrzeckiego, który był żołnierzem 
II Korpusu.
[10] R. Piętka, „Dwudziestowieczni apologeci języka łacińskiego…”, dz. cyt., s. 84
[11]
 Nad motywami, które skłoniły poetę do wyboru akurat Anglii, zastanawia 
się Radosław Piętka: „Czyżby chodziło o podkreślenie pewnego paradoksu? 
Język wywodzący się z tej barbarzyńskiej, jałowej krainy, zapanował 
przecież nad światem i zastąpił łacinę, mowę ‘wiecznego’ imperium. Inna 
jeszcze odpowiedź kryje się w spostrzeżeniach na temat motywów, jakimi 
kierował się Juliusz Cezar, wyruszając po raz pierwszy na Brytanię. 
Wyprawa nie mogła przynieść bezpośrednich korzyści – zatem była swego 
rodzaju sprawdzianem, próbą wytrzymałości i lekcją hartu. Tak jak żmudne
 lekcje łaciny. W opisach lekcji pojawiają się bowiem u Herberta takie 
sformułowania, jak ‘męka’, ‘zgrzytanie zębów’, ‘okrucieństwo’, ‘bezsenne
 noce’” (tamże, s. 80). Myślę, że istniały bardziej praktyczne, 
literackie i historyczne powody autorskiej decyzji, ale pogląd ten jest 
interesujący.
[12] J. Parandowski, „Szkice” (seria druga), Warszawa 1968, s. 87. 
[13] B. Miciński, „Pisma, eseje, artykuły, listy”, Kraków 1970, s. 129.
[14] Pogląd ten Herbert wyśmiewa w wierszu „Rodzina Nepenthes” (ENO).
[15] Homer, „Odyseja”, pieśń XI, w. 13–19.

[16] Seamus Heaney w wierszu „Hiperborejczyk” [w:] „Poznawanie Herberta 2”, wybór i wstęp A. Franaszek, Kraków 2000, s. 52.
[17]
 R. Żebrowski, „Religijność Zbigniewa Herberta. Miscellanea”, dz. cyt., 
s. 32. Przykładem takiej mitologizacji jest wypowiedź prasowa: „Lwów 
wywarł szalony wpływ na mnie. Teraz dopiero to doceniam. Przede 
wszystkim jako miasto wielonarodowościowe. Od urodzenia niemal 
zaszczepiony byłem przeciwko wszelkiej kseno¬fobii. Antysemityzm jest 
dla mnie czymś niezrozumiałym. Ja się bawiłem z Żydami, to byli moi 
najlepsi koledzy: z piaskownicy, z boiska, ze szkoły. Okrucieństwo 
uświadomienia sobie różnic narodowych przyszło potem. Nie chciałbym 
idealizować, oczywiście dochodziło do różnych konfliktów i tarć w 
mieście, gdzie nawet niecała połowa to byli Polacy, reszta to Austriacy,
 Żydzi, Ukraińcy, Rosjanie, Bułgarzy – specjaliści od pomidorów, 
Ormianie – od stuleci zajmujący się handlem, Włosi, Grecy… Miasto to nie
 zbiór budynków, pomników, placów i mostów – o mieście stanowi atmosfera
 międzyludzka…” („Humanistyka to przygoda. Rozmawia Monika Muskała”, 
WYW, 208).
[18]
 Al. Alvarez, „Nie walczysz, to umierasz” [w:] „Poznawanie Herberta 2”, 
dz. cyt., s. 17. Jak to zwykle bywa u Herberta, te same obrazy pojawiają
 się z drobnymi zmianami w różnych wypowiedziach. W wersji dla Michnika 
wypowiedź brzmi krócej: „Ja wyrosłem raczej z tej tradycji, w poczuciu, 
że tu jest kres Europy, tu ostatni kościół gotyc¬ki czy barokowy, a 
dalej zaczyna się step” („Płynie się zawsze do źródeł. Rozmawia Adam 
Michnik”, WYW 90). Z punktu widzenia historycznej ścisłości oraz 
precyzji dziejów rodzinnych obrazy te nie należą do najbardziej 
dokładnych, ale stanowią jasny przekaz ideologiczny, obecny także w 
omawianym eseju. 
[19] J. Axer. „Glosy (Opinie o „Labiryncie nad morzem” Zbigniewa Herberta)”, dz. cyt., s. 120.






Komentarze
Prześlij komentarz