Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 03 
Rozdział 3
Kolumna i powój.
Polska i cywilizacja łacińska
Kolumna i powój.
Polska i cywilizacja łacińska
Wysławiającemu
 łacinę Herbertowi chodzi o coś więcej niż obnażenie nędzy komunizmu, bo
 to sprawa doraźna, jedynie element większego zagrożenia, którym jest 
nihilizm kultury współczesnej. Narodziny nowożytności, a następnie 
przełom romantyczny, zmieniły paradygmat europejskiej kultury, korygując
 spojrzenie na historię, sztukę i literaturę oraz ich role i znaczenie. 
Był to zwrot rewolucyjny i zasadniczy. Klasycystyczne ukierunkowanie na 
przeszłość zastąpiono kultem przyszłości. Przełomu 
filozoficzno-artystycznego dokonały na poziomie politycznym wielka 
rewolucja francuska i wojny napoleońskie, a na płaszczyźnie literackiej i
 filozoficznej – romantyzm i jego przesłanie w wystąpieniach Fryderyka 
Schillera oraz filozofia Hegla (w szczególności „Fenomenologia 
dziejów”). W rezultacie z początkiem XIX wieku ugruntowane w literaturze
 wartości, jak przywiązanie do tradycji i naśladowania (repetycji) – 
zostały zastąpione ideami postępu i oryginalności twórczej, choć sam 
romantyzm zachował miłość do antyku, zwłaszcza greckiego. 
Dwudziestowieczny modernizm poszedł dalej, żądając całkowitego zerwania z
 tradycją [1]. Herbert nie jest jedynym polskim poetą, który zwraca 
uwagę na zepchnięcie przeszłych dokonań do lamusa. Oto jak Radosław 
Piętka komentuje znane opowiadanie Tadeusza Różewicza „Śmierć w starych 
dekoracjach”:
Rzymski
 antyk reprezentują tutaj przede wszystkim spowite „starymi dekoracjami”
 termy Karakalli, a także pozostałe zgliszcza w roli turystycznych 
atrakcji oraz resztki stereotypowych, szkolnych informacji o 
starożytności, informacji zagrożonych i blaknących pod naporem 
medialnego szumu. Znalazło się tutaj oczywiście miejsce na kilka 
bezładnie (i z błędami!) przytaczanych sentencji łacińskich, takich jak 
„Hannibal ante portas” czy „In vino weritas” (sic!). Układ fabuły, jak 
również logika całego opowiadania wskazuje na to, że w naszych czasach 
nieuchronnym przeznaczeniem tych antycznych „ruin” jest śmierć, cicha i 
niezauważalna niczym zgon bohatera opowiadania, który umiera w 
historycznej graciarni, „w zaimprowizowanym magazynie wśród antycznych 
kolumn, kapiteli, posągów, wśród rycerskich gotyckich zamków nad 
zakurzonym górskim jeziorem, po którym pływały brudne łabędzie z 
czarnymi dziobami” [2].
Wizja
 Różewicza dotyczy właściwie nie tylko antyku, bo w rekwizytorni 
teatralnej znajdują się także dekoracje do późniejszych epok z dziejów 
Europy, zebrane w starożytnym budynku. Istotna jest jednak postawa 
autora wobec opisywanego zjawiska. U Różewicza – dość labilna, 
akceptująco-potępiająca, u Herberta – pełna sprzeciwu [3] . Autor 
„Lekcji łaciny” podziwia łacińską cywilizację i jej wagę dla Europy. 
Podkreślane przez niego racjonalizm rzymski oraz klarowność i powaga 
wypowiedzi łacińskich autorów cechowały też sam język, będący gwarantem 
jasności i harmonii: 
„Najprostsze zdania miały linie, mocno zarysowany kontur, jakby wykute były w kamieniu. Eadem nocte accidit, ut esset luna plena
 – Tej nocy się zdarzyło, że była pełnia. Niby to samo, a nie to samo. 
Więc owijaliśmy naszą mowę-lepiech, mowę ziemi i jej szeptów, jak 
bluszcz wokół marmurowej kolumny” („Lekcja łaciny”, LNM 195).

Jest
 to niemal identyczne stanowisko jak Czesława Miłosza, który w 
„Nieobjętej ziemi” podkreślał, że polszczyzna jest „bluszczowata” i, w 
związku z tym, musiała się na czymś „oplatać i dlatego tak ważny dla 
piszących po polsku był rytm łaciny” [4]. Podobieństwo nie wydaje się 
przypadkowe – Herbert wyraźnie zapożycza tezę Miłosza, choć nie ulega 
wątpliwości, że w tej kwestii poeta pozostaje również pod wpływem 
poglądów Eliota [5], Parandowskiego i Micińskiego. Ten ostatni patronuje
 szkicowi Herberta, czego wyrazem jest motto otwierające esej. Tu 
stosowne jest przedstawienie votum separatum Zygmunta Kubiaka, tłumacza z
 języków klasycznych oraz znawcy łacińskiej i greckiej starożytności, a 
więc człowieka dysponującego w tej dziedzinie większym autorytetem niż 
Miłosz i Herbert razem wzięci. W kilku esejach, poświęconych stopieniu 
się słowiańskiej i śródziemnomorskiej tradycji, Kubiak zajmuje się 
stosunkiem języka polskiego do łaciny, ale jedna uwaga jest dla 
niniejszych rozważań szczególnie ważna: 
„Każdy,
 kto zajmował się tłumaczeniem poezji greckiej czy łacińskiej na język 
polski, wie, że w języku tym rozporządza się dla odtworzenia pewnych 
subtelności antycznego stylu takimi środkami, jakich próżno by szukać na
 terenie wielu nowożytnych języków. Te cechy struktury języka naszego 
umożliwiły ową aż tak silną symbiozę, jaka się u nas dokonała między 
słowiańską mową naszych przodków a stylem łacińskim, czy może ściślej: 
stylem aleksandryjskim w jego wersji łacińskiej” [6].
Różnica,
 jak widać, jest subtelna, ale istotna. Tak jak Miłosz, Herbert wskazuje
 na siłę frazy i strukturalną tężyznę przejętą od Rzymian, jednak uznaje
 ją za element już inkorporowany, a więc własny, obecny dzięki wysiłkowi
 poetów pokroju Kochanowskiego, ale również Mickiewicza. Dotyczy to 
właściwie wizji całej kultury polskiej, o której pisze: „Mówiąc o Polsce
 śródziemnomorskiej, stwierdzam, że dla mnie esencją polskości jest to, 
co u nas śródziemnomorskie. Uciekłszy kiedyś, jeszcze w dzieciństwie, 
wyemigrowawszy w duchu nad Morze Śródziemne, rychło spostrzegłem, że 
uciekłem nie od Polski lecz w głąb Polski” [7]. Kubiak nie daje także 
wiary zarzutom, jakoby polska kultura generalnie należała do „miękkich” 
lub „magmowatych”, wskazując na silne związki dawnej Rzeczpospolitej z 
rzymską tradycją:
„W
 owej świadomości śródziemnomorskiej, która jest też nasza, rozpoznać 
można elementy najważniejsze. Jeden to trzeźwość, racjonalizm 
(nieugięty, a nieprosty, bo wśród jego przesłanek jest też nakaz 
delficki) i związane z nim rozumienie kluczowej roli siły (tak, 
materialnej siły) w naszym świecie, a także zrozumienie 
nierozwiązalności głównych antynomii wewnętrznych tego świata i życia. 
[…] Wergiliuszowi „Eneida”, którą dawni Polacy uczynili swoją księgą 
domową i oby tym pozostała dla nas na zawsze, najgorliwiej i najbardziej
 wzruszająco mocuje się i łączy się z tymi wielkimi sprawami. Trojanie 
pochodzą z potocznej niedoli historii, z miasta spalonego, a nieulękle 
wędrują ku przyszłości. Biedacy więc, ufa „Eneida”, biedni tułacze, nie 
muszą być w historii odtrąceni. Z tego zaś, że Dydona Eneaszowi nie 
wybacza, trzeba wysunąć wniosek, że żadna przyszłość nie usprawiedliwia 
minionego bólu. Ostrzeżenie przed imperiami budowanymi na ludzkich 
kościach. Po trzecie wreszcie – Eneasz dźwiga swoje brzemię po to, by 
ludy, Trojanie i Latynowie, zawarły przymierze, zbudowały społeczeństwo,
 w którym nie ma terroru etnicznego, nie ma ludzi lepszych i gorszych. 
To będzie stałą dewizą – pomimo niedoskonałych, jak to w ludzkiej 
historii, urzeczywistnień – cesarstwa rzymskiego, bez którego nie byłoby
 dziś nawet pomysłu wspólnoty europejskiej” [8].

Stosunek współczesnych poetów do łaciny szczegółowo omawia Radosław Piętka, który pisze m.in.:
Miłosz
 deklaruje: „najbardziej może wdzięczny jestem za siedem lat łaciny. Jak
 też Kościołowi rzymskiemu za łacinę jego niedzielnej mszy”. Po raz 
kolejny okazuje się, że dla pisarza najważniejsza jest świadomość warstw
 i zróżnicowań kryjących się w używanym przez niego języku. Literaci, 
którzy nie zdają sobie sprawy z podwójnej natury języka polskiego, 
języka słowiańskiego z łacińskim rdzeniem, będą łatwiej poddawali się 
owej „bluszczowatości”, skłonności do „rozlewania się kapryśnie na 
boki”, jak gdzie indziej Miłosz charakteryzuje polszczyznę. […] 
Najważniejsze szkolne wspomnienie Miłosza dotyczyło jednak przekładów 
poezji łacińskiej. Owidiusz tłumaczony w tempie jednej linijki na 
godzinę uświadamiał uczniom, że „warto dążyć do doskonałości i że nie 
mierzy się jej zegarkiem”; tym samym „skłaniał do szacunku wobec 
literatury jako owocu żmudnej pracy” [9].
Motyw
 żmudnego ślęczenia nad tekstami przewija się kilkakrotnie w eseju 
Herberta („Lekcja łaciny”, LNM 184–186; 195–196), ale nad „zgrzytanie 
zębów” wybija się duma, którą daje „najwyższy stopień wtajemniczenia” 
oraz obietnica radości z czytania w oryginale Horacego i Katullusa. W 
sławnej powieści Parandowskiego „Niebo w płomieniach”, na której 
wychowało się kilka pokoleń licealistów, znajdujemy znamienną i poniekąd
 symboliczną scenę: główny bohater, zagrożony dwóją z łaciny 
gimnazjalista, Teofil Grodzicki, wstaje o świcie, samodzielnie 
przedzierając się przez gąszcz Liwiusza (obraz puszczy zdaje się 
oczywisty dla wszystkich uczniów, którzy przeszli przez kurs łaciny):
„Było
 to zupełnie nowe doświadczenie. A jeszcze bardziej niespodziany był 
urok samej pracy, cierpliwe wnikanie w słowa, zawsze wieloznaczne i 
jakby śliskie czy gibkie, które – zdawało się – już przylegają do myśli,
 gdy nagle wymykały się i jakaś część zdania znów zasklepiała się w 
twardej skorupie. Zachowanie syna nie uszło uwagi pani Grodzickiej, 
która posłała służącą, aby zapaliła u niego w piecu. Ale on nie czuł 
zimna. Coś pałało w nim, coś niosło go w gorącym podmuchu. Nie odrywając
 się od Liwiusza, w nagłych uskokach myśli ogarniał inne przedmioty, 
które odtąd tak samo zdobywać będzie. Przenikał go dojmujący prąd woli, 
wszystko zwierało się w nim, prężyło, jakby dusza miała potężne mięśnie,
 których brakło jego ciału” [10].

W
 powieści Parandowskiego rozbiór łacińskich zdań jest momentem duchowego
 przeobrażenia chłopca w dorosłego, przemianą czytelnika Andersena i 
Coopera w świadomego młodzieńca, dorastającego do wielkości swojej 
kultury, którą – aby odziedziczyć – trzeba zdobyć. Osiągnięcie 
kulturalnej dojrzałości związane jest z koniecznym trudem i długotrwałym
 wysiłkiem intelektualnym. A przecież takie właśnie przesłanie bije z 
kart nie tylko „Lekcji łaciny” czy całego tomu „Labirynt nad morzem”, 
ale też z licznych wypowiedzi odautorskich. Herbert uporczywie wraca do 
idei kultury i tradycji jako czegoś, co się zdobywa wielkim wysiłkiem 
[11]. Oto fragment odautorskiego komentarza do własnej twórczości – 
fikcyjny wywiad z samym sobą: 
–
 Wydaje mi się rzeczą absolutnie niezbędną dla każdego twórcy, aby 
starał się wypracować swój aktywny stosunek do tradycji, możliwie do 
całej tradycji, a nie tylko jednego pokolenia, co często czynią młodzi 
poeci, którzy z lubością pokazują język swoim poprzednikom, zapominając o
 Homerze, Ajschylosie, Horacym, Dantem i Shakespearze. 
– Czyli proponuje pan ucieczkę w przeszłość?
– Wcale tego nie proponuję. Powiedziałem, aktywny stosunek do tradycji, uznanie tego, że jesteśmy ogniwem w wielkim łańcuchu pokoleń, to nas zobowiązuje. Mówi się często potocznie „dziedzictwo kultury”. Ale kultury nie dziedziczy się mechanicznie, jak – powiedzmy – domku zapisanego przez rodziców. Trzeba ją natomiast w pocie czoła wypracować, zdobyć dla siebie, potwierdzić sobą. I nic tu nie pomoże usprawiedliwianie i tłumaczenie, że żyjemy w epoce wyjątkowej, każda bowiem epoka ludzkości była wyjątkowa. Błędem jest także mniemanie, że kultura istnieje, utrzymuje się sama przez się, zmagazynowana w bibliotekach i muzeach. Historia uczy nas, że można niszczyć narody i ich dorobek w sposób niemal doskonały. W czasie wojny widziałem pożar biblioteki. Ten sam pożar trawił książki mądre i głupie, dobre i nikczemne. Wtedy zrozumiałem, że kulturze zagraża najbardziej nihilizm. Nihilizm ognia, głupoty, nienawiści („Rozmowa o pisaniu wierszy. Rozmawia (ze sobą) Zbigniew Herbert”, WYW 25/26).
– Czyli proponuje pan ucieczkę w przeszłość?
– Wcale tego nie proponuję. Powiedziałem, aktywny stosunek do tradycji, uznanie tego, że jesteśmy ogniwem w wielkim łańcuchu pokoleń, to nas zobowiązuje. Mówi się często potocznie „dziedzictwo kultury”. Ale kultury nie dziedziczy się mechanicznie, jak – powiedzmy – domku zapisanego przez rodziców. Trzeba ją natomiast w pocie czoła wypracować, zdobyć dla siebie, potwierdzić sobą. I nic tu nie pomoże usprawiedliwianie i tłumaczenie, że żyjemy w epoce wyjątkowej, każda bowiem epoka ludzkości była wyjątkowa. Błędem jest także mniemanie, że kultura istnieje, utrzymuje się sama przez się, zmagazynowana w bibliotekach i muzeach. Historia uczy nas, że można niszczyć narody i ich dorobek w sposób niemal doskonały. W czasie wojny widziałem pożar biblioteki. Ten sam pożar trawił książki mądre i głupie, dobre i nikczemne. Wtedy zrozumiałem, że kulturze zagraża najbardziej nihilizm. Nihilizm ognia, głupoty, nienawiści („Rozmowa o pisaniu wierszy. Rozmawia (ze sobą) Zbigniew Herbert”, WYW 25/26).

Ostatni
 akapit kończący „wspomnienia szkolne” w „Lekcji łaciny” opowiada o 
brutalnym zakończeniu edukacji mocnym stwierdzeniem: „Ale wtedy 
wkroczyli barbarzyńcy”. Fragment ten nacechowany jest podwójnie: z 
jednej strony jest oczywistą aluzją do wybuchu wojny i wkroczenia 
Wehrmachtu oraz Czerwonej Armii do Polski [12] , z drugiej zaś jest 
także metaforą końca pewnej epoki, w której kultura polska (i szerzej, 
europejska) należała do łacińskiej wspólnoty i wspierana była przez 
cywilizację Morza Śródziemnego, symbolizowaną przez „marmurową kolumnę” –
 synekdochę trwałości piękna i dobra [13].
Wkroczenie
 barbarzyńców – wyraźnie, choć jedynie aluzyjnie zaznaczone w wersji 
przygotowanej do druku w Czytelniku – bardziej precyzyjnie zostało 
rozwinięte w „Przerwanej lekcji”, gdzie nacechowane jest dodatkową 
symboliką niepowetowanej straty nieodbytego wtajemniczenia w istotę 
kultury – chociaż i tu autor próbuje uniknąć patosu, opowiadając rzecz 
przy pomocy szkolnej, niepoważnej anegdoty, hiperbolicznie nazwanej 
„wspomnieniem hańby”. Chwila zagapienia się na lekcji łaciny, ukarana 
belferskim „siadaj, durniu”, żartobliwie maskuje tragizm sytuacji: 
„Właśnie
 pod koniec roku zdarzyło mi się coś, co było właściwie banalnym 
szkolnym przypadkiem, ale utkwiło głęboko w mojej pamięci jak 
wspomnienie snu, którego nie potrafię zrozumieć. „A powiedz mi Herbert…”
 Grzesio utkwił we mnie wskazujący palec, żeby nie było żadnej 
wątpliwości, o kogo chodzi. Wyrwany z marzeń wstałem i niepewnym głosem 
zacząłem coś dukać bez sensu, w końcu głos mi się załamał, więc klasa 
wybuchnęła śmiechem (nie mam o to żalu, wszyscy byliśmy gladiatorami), 
uśmiechnął się także Grzesio, potem sam dał odpowiedź, zakończył ten 
epizod tradycyjnym „siadaj, durniu”, dodając prawie przyjaźnie: „Teraz 
już będziesz wiedział do końca życia”. 
Usiadłem,
 ale naprawdę nie wiem, o czym mam pamiętać do końca życia, i nigdy się 
już tego nie dowiem. Coś więcej niż wspomnienie szkolnej hańby. Czasem 
wydaje mi się, że przez niewybaczalną młodzieńczą lekkomyślność, przez 
karygodne zaniedbanie nie dostąpiłem wtajemniczenia.
To,
 o co pytał Grzesio, mogło być przecież tylko pozornie regułą łacińskiej
 gramatyki, w istocie jednak wprowadzało ład w myślach, a nawet szło 
głębiej do samego dna naszych odczuć moralnych, domagając się, aby dobro
 od zła, prawda od kłamstwa oddzielone były raz na zawsze i bez 
wybiegów” („Przerwana lekcja”, s. 63).
Oto
 dramat żartem opowiedziany, aby patosem nie spłoszyć czytelnika. W 
następnym akapicie mowa jest o wybuchu wojny, która przecięła więź 
Europy z korzeniami własnej cywilizacji. Jednak wbrew wyrażonej wprost 
deklaracji nie wierzymy autorowi i zauważamy, że cezura najazdu, 
nieodwołalnie wydziedziczająca z kultury łacińskiej, nie była w stanie 
zniszczyć ledwo zarysowanego wzorca. Już następny akapit jest dowodem na
 to, że trud przemyślenia wpajanej tradycji doprowadził do jej 
tryumfalnego zwycięstwa, przynajmniej w jednym uczniowskim sercu. Więź 
nie została zerwana. 

Nie
 bez znaczenia jest też sposób, w jaki niby-groteskowy nauczyciel 
opuszcza swoich uczniów, dając dowód swej „rzymskiej” virtus. Ostatni – 
wyimaginowany! – obraz „Grzesia” został uwznioślony, a jego powołanie do
 wojska (w rzeczywistym świecie prawdopodobnie jako oficera rezerwy) i 
udział w obronie ojczyzny powodują, że nauczyciel zaświadcza swym 
życiem, a właściwie śmiercią, o prawdziwości wpajanych uczniom cnót, jak
 Sokrates czy Jezus (przy wszystkich różnicach głoszonej nauki i 
historycznych okolicznościach śmierci) [14]. Patos sceny, a w 
szczególności fragmentu niezapisanego wprawdzie w formie wierszowej, ale
 niewątpliwie będącego cytatem lub niedokładnym cytatem poetyckim, 
odsyła do stylu eposu rycerskiego:
Gdzie zniknął koń? Gdzie zniknął jeździec? Biada wojownikowi w pancerzu.
Już minął ów czas, sczerniał pod cieniem nocy, jakby nigdy nie istniał.
Już minął ów czas, sczerniał pod cieniem nocy, jakby nigdy nie istniał.
Trudno
 dziś dociec, skąd ten fragment pochodzi, prawdopodobnie jest to 
osobiste tłumaczenie lub parafraza fragmentu starosaksońskiej elegii 
„The Wanderer”, z którą Herbert spotkał się, studiując dzieje Anglii:
„The Wanderer” „Pieśń Rohirrimów”

Where is the horse gone?
Where is the rider?
Where is the giver of treasure?
Where are the seats at the feast?
Where are the revels in the hall?
Alas for the bright cup!
Alas for the mailed warrior!
Alas for the splendor of the prince!
How that time has passed away,
dark under the cover of night,
as if it had never been!
Where is the rider?
Where is the giver of treasure?
Where are the seats at the feast?
Where are the revels in the hall?
Alas for the bright cup!
Alas for the mailed warrior!
Alas for the splendor of the prince!
How that time has passed away,
dark under the cover of night,
as if it had never been!
(wersy 92a i nn: http://www.anglosaxons.net/
Gdzież teraz jeździec i koń?
Gdzież róg, co graniem wiódł w pole?
Gdzież jest kolczuga i hełm
I włos rozwiany na czole?
O, gdzie jest harfa i dłoń,
Gdzie ogień złotoczerwony,
Gdzie jest czas wiosny i żniw,
Gdzie zboża dojrzałe i plony?
Wszystko minęło jak deszcz,
Jak w polu wiatr porywisty,
Na zachód odeszły dni
Za góry mroczne i mgliste…
Któż będzie zbierał dym
Martwego lasu, co zgorzał,
Lub patrzał na przepływ lat,
Co przybywają od morza?
(tłum. W. Lewik, księga III, rozdz. 6)
Pewna wersja starodawnej pieśni została spopularyzowana wśród polskich czytelników, ponieważ znajduje się w trzeciej księdze „Władcy Pierścieni”. J.R.R. Tolkien zacytował ją z sugestią, iż jest to pieśń żałobna Rohirrimów, śpiewana na pogrzebie wojownika [15] . W angielskim oryginale brzmi ona tak:
Where now the horse and the rider? Where is the horn that was blowing?
Where is the helm and the hauberk, and the bright hair flowing… [16]
Where is the helm and the hauberk, and the bright hair flowing… [16]

Nieważne
 jest więc, gdzie zginął nauczyciel łaciny i życia, oraz „gdzie szukać 
jego grobu: w krainie Gotów czy też Hunów” („Przerwana lekcja”, s. 63) –
 jego praca nie poszła na marne, a szkic jest hołdem i pomnikiem 
„twardszym od spiżu”, wykutym podniosłą antykwą, z przywołaniem 
rycerskiego decorum. Szczery patos tego zakończenia mającego uczcić 
nauczyciela, Grzegorza Jasilkowskiego, można porównać jedynie z 
ostatnimi wersami „Przesłania Pana Cogito” (PC), a jego siła jest tym 
większa, że dotyczy osoby poniekąd zabawnej. Postać Pana Cogito też 
zresztą posiada błazeńskie rysy, co zbliża obu bohaterów.
W
 eseju śmierć „centuriona” została przekształcona w mit, podobnie jak 
stało się to z umarłym Hamletem w „Trenie Fortynbrasa” („Dziś w nocy/ 
urodzi się gwiazda Hamlet”). W świecie pozaliterackim natomiast jest to 
przejrzysta aluzja do zbrodni hitlerowców i Sowietów. Nauczyciel łaciny 
Grzegorz Jasilkowski zginął w kampanii wrześniowej i nie jest rzeczą 
jasną, czy poległ z rąk najeźdźców ze Wschodu czy Zachodu. Zauważmy, że w
 twórczości Herberta pojawia się cała galeria zamordowanych kolegów i 
profesorów [17]. Na przykład nauczyciela biologii, dr. Fortunata 
Strońskiego, zamordowali „łobuzy od historii” („Pan od przyrody”, HPG), a
 ponieważ było to „w drugim roku wojny”, czyli przed inwazją Hitlera na 
Związek Sowiecki, zatem utwór wskazuje na morderców z NKWD. Inny wiersz,
 „Piosenka” (EB), zawiera dedykację dla zmarłego w sowieckim łagrze 
szkolnego kolegi, Zbigniewa „Bynia” Kuźmiaka. O ile w pierwszym 
przypadku poeta musiał zakamuflować fakt sowieckiej zbrodni, o tyle 
wydany już w wolnej Polsce tom „Epilog burzy” takich zabiegów nie 
wymagał.
Ta
 wersja zakończenia „Lekcji łaciny”, z oczywistych powodów 
niezrealizowana przez autora, zmienia też sens całości eseju. Scena, w 
której bohaterski nauczyciel idzie na wojnę z „czarnym i czerwonym 
faszyzmem” (jak w „Hańbie domowej” Herbert określał oba wielkie 
totalitaryzmy), była absolutnie niemożliwa do wydrukowania w PRL, 
zwłaszcza że mogła sugerować, iż „Grzesio” zginął w Katyniu lub w 
łagrach. Skrócony esej, przedstawiony do druku, zamknięty został jedynie
 podsumowaniem dziejów rzymskiej Brytanii [18], co wyraźnie nie 
przystaje do zamierzenia, by zdać sprawozdanie, czym jest kultura 
łacińska dla samego autora, polskiej wspólnoty, a może i całego 
łacińskiego świata. Dopiero zakończenie, znane pod tytułem „Przerwana 
lekcja” wyjaśnia głęboki sens całości założenia oraz przywraca zaburzoną
 kompozycję eseju, który zawiera też ważną opowieść o dojrzewaniu do 
kultury i dzielności według rzymskiego wzorca. Początek drugiego 
rozdziału ilustruje bowiem jedną z głównych idei Herberta, o której była
 już mowa: tradycji nie dziedziczy się bez intelektualnego wysiłku – a 
temu, między innymi, miało służyć oswojenie „z mową naszych kulturalnych
 praojców” („Lekcja łaciny”, LNM 185) [19]. 

PRZYPISY:
[1]
 Ściślej mówiąc chodzi o pewne skrajne i ideologiczne odczytania założeń
 modernizmu. Szerzej na ten temat w rozdziale „Cywilizacja klasyczna 
kontra modernizm. Herbert – awangarda” (część II niniejszej pracy).
[2]
 R. Piętka, „Dwudziestowieczni apologeci języka łacińskiego: Thomas 
Stearns Eliot, Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Bolesław Miciński”, 
„Terminus” nr 2 (2002), s. 76. Mowa o T. Różewicz, „Śmierć w starych 
dekoracjach”, [w:] tegoż, „Proza”, Warszawa 1973, s. 417. 
[3]
 Stosunek do współczesności oraz tradycji jest u Różewicza, także w 
przywoływanym opowiadaniu, bardzo skomplikowany i nie jest przedmiotem 
rozważań, więc został pominięty. 
[4]
 Cz. Miłosz, „Nieobjęta ziemia”, Kraków 1988, s. 66. Opinia Miłosza – 
wyrażana wielokrotnie i przy różnych okazjach – dotyczy zresztą całej 
kultury polskiej, a nie tylko języka. Wydaje się, że Herbert przejął od 
starszego kolegi ideę polskości jako czegoś niezupełnie uformowanego, 
niedorosłego, nie do końca ukształtowanego, a przede wszystkim 
aintelektualnego. Świadczyć może o tym rozmowa z Adamem Michnikiem: „To,
 co Polacy mają, objawiło się teraz ze wzmożoną siłą: te związki 
pozaklanowe, wynikające z obyczaju, wynikające z kultury 
chrześcijańskiej, wynikające w gruncie rzeczy z niechęci do za¬dawania 
cierpień. Nawet w bardzo złych okresach nie było sadyzmu, nihilizmu, 
tego strasznego nastawienia, że ja cię zabiję, potem mnie zabiją. A 
wiadomo, że jak tam w lasku strzelano, to później całą kompanię, która 
rozstrzeliwała, też pochowano niedaleko. To samo się działo w obozach 
hitlerowskich: ci, którzy łado¬wali do gazu, byli mordowani jako 
świadkowie. A Polacy tej systematyczności i tego okrucieństwa w sobie 
nie mają. Jest lelum polelum, miękkość, brak konturów, na które tak 
narzekał Gombrowicz, brak formy, brak konsekwencji, rozpalą się, a potem
 powiedzą: «A tam, panie, czas kończyć».” („Płynie się zawsze pod prąd”,
 WYW 91). Przy czym wydaje się, że ten zarzut, tak często wyrażany przez
 pisarzy i ideologów XX wieku, w ustach Herberta traci na zjadliwości i 
„miękkość” kultury oraz słabość charakteru narodowego Polaków poniekąd 
„ratują” ich przed totalitarnym nihilizmem i konsekwentnym udziałem w 
zbrodni. 
[5]
 T.S. Eliot w „Ziemi jałowej” przedstawił wizję współczesnej cywilizacji
 jako gigantycznego śmietnika. Obrona literatury (jej wielkości i 
zakorzenienia w łacińskiej tradycji) przed nacierającym barbarzyństwem 
obecna jest w odczycie Eliota z 1942 roku dla brytyjskiego 
stowarzyszenia klasyków (T.S. Eliot, „Literat a nauki klasyczne” (1942),
 [w:] tegoż, „Szkice krytyczne”, tłum. M. Niemojowska, Warszawa 1972).
[6]
 Z. Kubiak, „Brodziński i Mochnacki” [w:] „Uśmiech Kore”, Warszawa 2001,
 s. 113-114. Kubiak mówi to w kontekście stosunku dawniejszych pokoleń 
literatów do języka polskiego i ich przekonania, że ukształtował się on 
dzięki scaleniu dwóch tradycji: słowiańskiej i śródziemnomorskiej. O 
połączeniu dyscypliny łacińskiej, kształtującej budowę i intonację fraz,
 z bezmiernym bogactwem słów i tonacji słowiańskiego brzmienia, z 
którego narodził się wyjątkowo piękny stop w postaci polszczyzny – pisze
 w eseju „Mowa słowiańsko-łacińska” („Uśmiech Kore”, dz. cyt., s. 
105–111.). Autor swoją wiarę w tężyznę polszczyzny wypowiadał często 
także w innych miejscach, może najdobitniej na powtórnym pogrzebie Jana 
Kochanowskiego (zob. Z. Kubiak, „Poeta czarnoleski”, [w:] tegoż, „Nowy 
brewiarz Europejczyka”, Warszawa 2001, s. 28–31), ale także we 
wspomnieniu o rozmowie z Józefem Wittlinem (również przekonanym o mocy 
polskiej mowy), w której powiada: „To jest język, który ma ekspresyjne 
możliwości wprost bezmierne”, a na zakończenie dodaje: „Cnota, czyli 
rzymska virtus, czyli siła. Klejnotem, klejnotem czarnoleskim, jest dla 
nas ta wspaniała polska mowa, a istotą alchemii, w której ją wytopiono, 
jest twardość, moc” (Z. Kubiak, „Izolacja czy siła?” [w:] „Nowy 
brewiarz…”, dz. cyt., s. 45 i 48). 
[7] Z. Kubiak, „Do czego nam dziś potrzebna jest literatura grecko-rzymska?” [w:] tegoż, „Uśmiech Kore”, dz. cyt., s. 119.
[8] Z. Kubiak, „Nowy brewiarz Europejczyka” [w:] dz.cyt., s. 20.
[9] R. Piętka, „Dwudziestowieczni apologeci języka łacińskiego…”, dz. cyt., s. 77–79.
[10]
 J. Parandowski, „Niebo w płomieniach”, Warszawa 1981, s. 14. Jest 
zabawnym przypadkiem, że bohater powieści Parandowskiego spędza lato w 
Brzuchowicach pod Lwowem, a wiec w miejscowości, gdzie Herbertowie 
wybudowali letni dom. Przypadkiem jest to miejsce ważne dla dorastania 
Herberta.

[11]
 Do tego tematu Herbert powraca wręcz obsesyjnie, wskazując na potrzebę 
poznania i miłości do tradycji polskiej i europejskiej: 
„Tradycja
 nie jest ucieczką w przeszłość, nigdy nie była ucieczką. Przede 
wszystkim jest to bardzo ciężkie zdobywanie. Też jestem leń, jak wszyscy
 Polacy, z trudem przychodzi mi nauczenie się jakiegoś nowego języka, 
dochodzę do poziomu, że mogę się porozumiewać, a gramatyka leży. Ale 
trzeba się zdobyć na wysiłek, żeby przeczytać, dajmy na to, Dantego w 
oryginale. To nie jest pasywne – to jest aktywny stosunek do kultury. A 
ponadto istnieje nieskończona możliwość ponawiania starych tematów 
ludzkości” („Labirynt nad morzem. Rozmawia Andrzej Babuchowski”, WYW 
31).
„Zarzucają
 mi czasem dość ostro, że grzebię się w tych starociach. Wydaje mi się 
jednak, że zdobywanie tradycji jest taką samą pra¬cą jak zdobywanie 
przyszłości. To taki sam wysiłek, jeśli idzie o nakład pracy. A jest 
ważna i dla współczesnego człowieka repetycja, powtórka z historii, a 
może nawet stworzenie nowego spojrzenia. […] Mnie się wydaje, że 
repetycja z historii to aktywna praca, rodzaj twórczości. I to, co jest 
pasjonujące, to próba rekonstrukcji żyjącego przed nami człowieka. […] 
Nie tylko gwiaździste nie¬bo nad nami, ale i przepaść historii. Dla mego
 ojca Grecy i Rzymianie to był kres cywilizacji, poza który się nie 
wychodziło, Lascaux nie było znane, o Mezopotamii mało się mówiło. 
Wszystko się otwarło teraz. Mamy poza sobą przepaść cywilizacji. I 
jeszcze rzeczy nieodkryte. Myślę, że to, co uprawiam, to nie jest forma 
ucieczki przed współczesnością, ale zaakceptowanie bogactwa człowieka” 
(„Za nami przepaść historii. Rozmawia Zbigniew Taranienko”, WYW 38). 
„Swoje
 podróżowanie zacząłem bardzo późno, gdy miałem trzydzieści trzy lata. 
Interesował mnie zawsze świat starożytnych Greków, Rzymian, świat 
kultury śródziemnomorskiej. Uważam, że każde pokolenie pod groźbą 
zawiśnięcia w próżni musi zdobyć się na dialog z przeszłością, na 
wyszukanie związków i pokrewieństw z tym, co było. Jest błędem sądzić, 
że wszystko, co było, jest mar¬twe i bezużyteczne. Trzeba wykopać z 
bogatej i różnorodnej tradycji ludzkości potrzebne nam także dzisiaj 
wzory odwagi, męstwa, tolerancji, obrony słabszych, poczucia 
sprawiedliwości” („Zbigniew Herbert. Rozmawia Zuzanna Jastrzębska”, WYW 
51). 
„Musimy
 się odnaleźć w tradycji, w naszej historii. Nie brak tam przykładów 
rozsądku, odpowiedzialności i wyrzeczenia. Moim bohaterem jest Romuald 
Traugutt, który nie wierzył już w zwycięstwo powstania, ale do końca – 
dla potomnych chyba – porządkował sprawy, nadawał beznadziejnej walce 
sens, cel i kształt. Każde pokolenie ma kogoś «na sumieniu», ja mam 
moich kolegów z AK, których nie chcę oddać za darmo, a także ofiar z 
Katynia. To nie są wcale porachunki z mocarstwami czy siłami historii. 
Chcę także, żeby wszyscy ci, którzy zginęli w II korpusie generała 
Andersa czy u Maczka – byli w małym sanktuarium polskich serc. Bo oni 
też szli do Krakowa, Warszawy, Torunia, Gdańska, a także do innych 
miast. To wszystko. Po dziejowej burzy, pakcie Ribbentrop-Mołotow, 
zmianach gra¬nic, ustroju politycznego musimy odnaleźć się w 
niefałszowanej historii. Nie można zrezygnować z tego, że ten naród jest
 inny od innych narodów, że ma prawo do istnienia, własnej suwerenności,
 własnego języka, tradycji i kultury. One trwają tysiąc lat. Może 
niedługo w porównaniu z innymi kulturami, ale przynajmniej dla mnie 
zasługują na szacunek i miłość” („Psychicznie nigdy z Polski nie 
wyjeżdżałem”, WYW 251).

[12]
 Moment ten, a właściwie momenty, bo chodzi oczywiście o dwie daty, 
często pojawiają się w twórczości Herberta, przy czym 17 września ma 
wymowę bardziej dramatyczną, jako data zakazana w oficjalnej kulturze 
PRL (lub w najlepszym wypadku zmanipulowana). Problem najpełniej 
wyrażony został w wierszu „17.IX” (ROM) i – co charakterystyczne – 
zostaje umiejscowiony jako sprawa należąca do przyszłości, tj. 
pojednania między narodami: najeźdźców i napadniętych. 
[13] W tym kontekście można też czytać wiersz „Wawel” (SŚ), gdzie występuje z kolei smutna „kolumna Peryklesa”.
[14]
 Męstwo polega między innymi na osobistej odwadze, a nie poświęcaniu 
innych. Oto charakterystyczny fragment wypowiedzi: „Poświęcają siebie, 
oczywiście, jak Chrystus albo Sokrates. Jezus Chrystus nie powiedział, 
że wszyscy apostołowie powinni z nim być na krzyżu” („Płynie się zawsze 
do źródeł. Rozmawia Adam Michnik”, WYW 88).
[15]
 Autorzy strony poświęconej staroanglosaskiej poezji nie mają 
wątpliwości, że tak zwana „Pieśń Rohirrimów” jest przeróbką właśnie tego
 utworu; piszą: „In J.R.R. Tolkien’s „The Lord of the Rings”, in chapter
 six of „The Two Towers”, Aragorn sings a song of Rohan (itself a 
version of Anglo-Saxon England), beginning «Where now the horse and the 
rider? Where is the horn that was blowing?». The song clearly comes from
 this section of “The Wanderer”. (A more strictly literal translation of
 «mago» would be «youth», hence «Where is the horse gone? Where the 
young man?» – but since the horse and the youth appear in the same 
half-line, Tolkien’s rendering «rider» is very hard to resist.)” 
[http://www.anglo-saxons.net/hwaet/?do=get&type=text&id=wdr].
[16] http://tolkiengateway.net/wiki/Lament_for_the_Rohirrim. Inna parafraza tekstu znajduje się u Coleridge’a w „Rymach o starym marynarzu”. (Uwagi na temat pochodzenia cytatu czy też parafrazy zawdzięczam p. J.Z. Lichańskiemu, za co serdecznie dziękuję. Związek zakończenia eseju z anglosaskim poematem odnotowuje także Joanna Adamowska, „Różewicz i Herbert. Aksjologiczne aspekty twórczości”, Kraków 2012, s. 246).
[16] http://tolkiengateway.net/wiki/Lament_for_the_Rohirrim. Inna parafraza tekstu znajduje się u Coleridge’a w „Rymach o starym marynarzu”. (Uwagi na temat pochodzenia cytatu czy też parafrazy zawdzięczam p. J.Z. Lichańskiemu, za co serdecznie dziękuję. Związek zakończenia eseju z anglosaskim poematem odnotowuje także Joanna Adamowska, „Różewicz i Herbert. Aksjologiczne aspekty twórczości”, Kraków 2012, s. 246).

[17]
 Na uwagę zasługuje fraza dotycząca wieku żołnierzy. Otóż nauczyciel 
„wyglądał zapewne wspaniale na czele swojej centurii złożonej z chłopców
 trochę starszych od nas” („Przerwana lekcja”, s. 63). Być może mamy tu 
do czynienia z toposem „krucjaty dziecięcej”, obecnym od średniowiecza w
 europejskiej literaturze, a przywoływanym w XX wieku w związku z 
hekatombą I wojny światowej (Erich Maria Remarque, „Na Zachodzie bez 
zmian”, 1929) czy w kontekście II wojny światowej (Dwight David 
Eisenhower, „Krucjata w Europie”, 1948). Amerykański historyk Gary 
Dickson, autor książki „Krucjata dziecięca”, twierdzi, że w 
dwudziestowiecznej literaturze topos ten pojawia się zarówno w 
pacyfistycznej literaturze pięknej jak mitotwórczej działalności ruchów 
antywojennych – w obu przypadkach chodzi o podkreślanie młodego wieku 
żołnierzy (patrz: G. Dickson, „Krucjata dziecięca. Mroczna tajemnica 
średniowiecza”, Warszawa 2010, s.235-244). W przywoływanej pracy mowa 
jest także o „Bramach raju” Andrzejewskiego (1959) i „Rzeźni numer pięć”
 Vonneguta (1969).
[18]
 Ostatnie trzy akapity „Lekcji łaciny” rozpoczyna pytanie „Jak ocenić 
wkład cywilizacyjny Rzymu w Brytanii?” (LNM 196), po czym następuje 
krótka odpowiedź. 
[19]
 Jest to leitmotiv całego tomu. Podobne zdania, a nawet bardziej 
rozbudowane, znajdują się np. w eseju „Duszyczka” („Duszyczka,” LNM 91) i
 w licznych wywiadach – zob. przypis 53. 


Komentarze
Prześlij komentarz