Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 09
Rozdział 4
Łzy Słowackiego.
Przemiany lirycznej konwencji
Łzy Słowackiego.
Przemiany lirycznej konwencji
Na
 pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że porównanie trzech opisów 
Rzymu prowadzi do wniosku, iż wiersz Rymkiewicza bliższy jest realizacji
 Słowackiego ze względu na wspólne zakorzenienie w barokowej vanitas, 
nawiązanie do elegii Vitalego, a nawet wierszowaną formę. Poza tym 
refleksja Rymkiewicza na temat czasu, życia i śmierci oraz przemijania 
ludzkiej potęgi jest niezwykle podobna do romantycznego światoodczucia. 
To właśnie w romantycznym przeżyciu rzeczywistości, a nie tylko – jak 
zwykło się twierdzić – w barokowej vanitas, zakorzeniona jest 
egzystencjalna refleksja stanowiąca leitmotiv twórczości Rymkiewicza, 
jak twierdzi Małgorzata Mikołajczak [1]. Co się więc zmieniło? Konwencja
 liryczna.
WRÓBEL
 I WIECZNOŚĆ NATURY. Nie sposób nie zauważyć, że Rymkiewicz przejął od 
Słowackiego motyw niepozornego wróbla, tak często eksploatowany przez 
romantycznego poetę we fragmentach, w których chciał podkreślić potęgę 
natury. Pospolity ptaszek – świadek wielkich wydarzeń historycznych 
(dajmy na to zabicia Juliusza Cezara lub marszu legionów Warrusa) – 
występuje co najmniej w trzech utworach Słowackiego [2], pojawia się 
również w wierszach Rymkiewicza, który w podobny sposób wykorzystuje ów 
motyw [3] . Do uwag Małgorzaty Mikołajczak na temat przemian stylu 
dodałbym jeszcze zmianę stosunku do przyrody. Zresztą sam Słowacki 
przejawiał spory dystans do romantycznego ubóstwiania natury, czego 
żartobliwym przykładem jest prześmiewczy ustęp z „Pana Alfonsa” akurat w
 tym fragmencie, który jest inną formą opracowania tematu omawianego w 
wierszu „Rzym”:
„Miłości!
 ty pewnie zagnieździłaś się już w sercu mego Alfonsa, bo wsiadłszy do 
weturyna i jadąc stepami już rymuje – a choć w tym rymie nic nie ma o 
miłości… jednak widzę już mglistość, czuję pewny zapach rozkwitu, słyszę
 pewną melancholią – zidealizowanie natury…” [4] 
Opis
 wjazdu do Rzymu z Civitaveccia w „Panu Alfonsie” jest dowodem na to, że
 Słowacki zdawał sobie sprawę z różnych możliwości, jakie niesie temat, 
który można opracować nie tylko w wersji wizyjno-melancholijnej, ale 
także z wykorzystaniem romantycznej ironii [5], jak ma to miejsce w 
innych utworach z tego okresu (by wspomnieć „Podróż do Ziemi Świętej z 
Neapolu”).

WIZJA
 JAKO REGUŁA I JAKO WYJĄTEK. Kiedy rozważamy różnice i podobieństwa 
stylu Słowackiego i Herberta, to zauważamy, że podstawowa rozbieżność 
wynika z innych przesłanek i założeń poetyckich przyjętych przez 
omawianych poetów. Pierwsza z nich jest konsekwencją niechęci Herberta 
do wyobraźni jako podstawy aktu twórczego, kreacyjności świata 
poetyckiego przeciwstawianego mimesis lub z nią konkurującego w duchu 
zabawy i swawoli. Stąd romantyczna ekspresja, imaginacyjne obrazy i 
wizje oraz zajmowanie się swoim światem wewnętrznym zostały przez 
Herberta odrzucone, jak na ogół zgodnie sądzą badacze [6]. Zgadzam się z
 tym poglądem z drobną korektą. Jak wykazały analizy stylu wybranych 
fragmentów esejów, wizyjno-refleksyjne opisy zdarzają się w esejach 
Herberta na zasadzie ważnego wyjątku, czego dowodem są relacje z przeżyć
 w kluczowych „miejscach świętych” europejskiej kultury, jak Forum 
Romanum, Ateński Akropol czy Il Campo w Sienie.
Co
 więcej, wbrew logice debiutu, Herbert przeciwstawia się afirmacji 
wyobraźni, charakterystycznej dla poetyki popaździernikowej, sprzeciwia 
się propagowanej przez Jerzego Kwiatkowskiego zasadzie imaginatywizmu i 
wprowadza, najpierw praktycznie, a następnie wyrażoną także expresis verbis,
 koncepcję wyobraźni na usługach współczucia, różną jednak od podobnych 
sformułowań romantycznych („Pan Cogito a wyobraźnia”, ROM) [7].
UKOCHANY
 SŁOWACKI. Nie znaczy to jednak, by Słowacki nie był jednym z mistrzów 
Herberta! Istnieją trzy ważne płaszczyzny porozumienia między poetami: 
gorący patriotyzm, specyficzne rozumienie wyobraźni (jest przygodą 
umysłu w sferze wolności twórczej, ale nie swawolą) oraz niezwykle 
rozbudowana skłonność do ironii, objawiającej się jako dystans do 
siebie, literatury oraz tematu [8].

ŁZY
 SŁOWACKIEGO. Wielu badaczy poezji Herberta, a także koledzy – poeci, 
jak Sheamus Heaney [9] czy Josif Brodski [10], zauważyło zasadę 
„schładzania” temperatury wiersza w momencie przedstawiania sytuacji 
emocjonalnych. Jak twierdzi Marta Drażyńska, „współczująca wyobraźnia 
Herberta nie wywodzi się z romantyzmu, […] nie ma też wiele wspólnego ze
 strategią poetycką, w której nacisk położony zostaje na wywołanie u 
odbiorcy wzruszenia” [11]. Ta teza wymaga uzupełnienia. Jak ustaliliśmy,
 Herbert w „Lekcji łaciny” nie poszedł ani tropem klasyków (także 
współczesnych, Rymkiewicza i Przybylskiego), ani wyobraźniowym tropem 
Słowackiego i Krasińskiego, tylko zastosował realistyczny opis 
Mickiewiczowski i na takim fundamencie zbudował dopiero emocje 
czytelnika. Nie własne – tylko czytelnika! To ważne rozróżnienie o 
kapitalnym znaczeniu – kluczowe dla strategii poetyckiej autora. 
Słowacki pisze: „Nigdy takich łez nie lałem”, a czytelnika, zwłaszcza 
współczesnego, nic to nie obchodzi, bo niby dlaczego miałby się z 
takiego powodu wzruszać? Mężczyzna zalewa się łzami? – Cóż. Dla 
dzisiejszej wrażliwości fakt taki wywołuje raczej politowanie, niż jest 
powodem do uronienia własnej łzy. Nie da się wrócić do czasów sprzed 
Awangardy. Tu – jak się zdaje – można znaleźć odpowiedź na pytanie 
postawione przez Bernadettę Kuczerę-Chachulską:
„…
 jak doszło do sytuacji, w której „płacz” i „łzy” Słowackiego decydują 
raczej o niechęci tzw. powszechnego czytelnika do tej twórczości, 
zamiast, jak to starałam się wyeksplikować, pełnić rolę ważnego miejsca 
spotkania autor¬skiego „ja” i odbiorcy? Być może jest tak, że pewna 
liczba nieudanych tekstów poety, „przełzawionych”, nadmiernie 
przesyconych sentymentalną kon¬wencją, przytłoczyła swoją obecnością 
garść mistrzowskich realizacji […]” [12].
Rzecz
 w tym, że tam, gdzie romantyzm sięga do bezpośredniego doświadczenia, 
przynosi niezwykle efekty i potrafi wzruszyć także dzisiejszego 
czytelnika. Tymczasem dla współczesnego odbiorcy wiersz Słowackiego 
wydaje się nazbyt wykoncypowany, przeładowany nawarstwiającymi się 
metaforami, a przez barokowy nadmiar – nieprzekonujący emocjonalnie. 
Można przypuszczać, że to brak zakotwiczenia w rzeczywistym opisie i 
technika bezpośredniego nazywania uczuć jest przyczyną klęski: poeta nie
 daje podstaw do przekonania, że podmiot ma rzeczywiste powody do 
silnych wzruszeń, a tym samym nie jest w stanie przekonać adresata. 
Słowacki deklaruje uczucia zamiast je wywoływać! Jakże to różna sytuacja
 od np. „Hymnu” (Smutno mi, Boże!)”, w którym skonstruowanie 
sugestywnego obrazu umożliwia dzielenie smutku z poetą.
Na
 tle sporu o wizję i równanie Herbert wybrał własną drogę i spróbował 
wywołać silne uczucia w czytelniku przez przeniesienie w wierszu 
emocjonalnego napięcia z podmiotu (zwłaszcza odautorskiego lub 
identyfikowalnego z autorem) na jakiś przedmiot lub osobę. Było to 
zresztą zgodne z postulatem Eliota (stworzenie „korelatu uczuciowego”) 
oraz powojenną „wstydliwością uczuć”, o której mówi Herbert. Stąd – 
inaczej niż u Słowackiego – „schłodzenie” relacji i częste przenoszenie 
ich nawet nie tyle na ludzi, ile na przedmioty.
Nie
 jest to zresztą chwyt najnowszej generacji, lecz znany od wieków. 
Ciekawe, że kiedy Słowacki dokonuje identycznego zabiegu w – 
przywoływanym przez B. Kuczerę-Chachulską – „drobiazgu poetyckim”, to 
osiąga siłę ekspresji i moc równe Szekspirowi [13].
Bo to jest wieszcza najjaśniejsza chwała,
Że w posąg mieni nawet pożegnanie.
Ta kartka wieki tu będzie płakała. I łez jej stanie.
Tu płacze nie autor, lecz przedmiot (zresztą niezwykły, bo mowa przecież o wierszu, a więc, dosłownie – płacze kartka, na której wiersz zapisano!) i ten zabieg generuje potężną moc ekspresji, natychmiast zresztą „zepsutą” (z punktu widzenie dzisiejszej wrażliwości) przez następną zwrotkę, która znowu przenosi nas w nieznośną konwencję sentymentalizmu i mazgajstwa, podkreślanego zawieszaniem głosu:
Kiedy w daleką odjeżdżasz krainę,
Ja kończę moje na ziemi wygnanie,
Ale samotny – ale łzami płynę –
I to pisanie…
Konkluzja jest następująca: to przemiany stylu i zmiana wrażliwości są „winne” sytuacji, w której wiersz „Rzym” stracił wiele ze swej władzy, którą posiadał nad czytelnikiem romantycznym. Ale też trudno nie skonstatować, że dla dzisiejszego odbiorcy o wiele ciekawsze wydają się ironiczno-liryczne fragmenty „Pana Alfonsa” niż łzawo-sentymentalne realizacje utrzymane w konwencji elegijnej [14].

Nie
 znaczy to, że bohaterowie Herberta nie płaczą – zdarza się to nawet 
najdzielniejszym, np Achillesowi. U Homera najsławniejszy z Achajów 
płacze po śmierci Patrokla, a następnie kiedy przypomina sobie własnego 
ojca (tu wspomnienie wywołują odwiedziny Priama, błagającego o wydanie 
zbezczeszczonego ciała Hektora). Śmierć przyjaciela oraz słabość 
bezradnego starca – oto powody nadzwyczajnego wzruszenia. Herbert 
dopisuje apokryf „Achilles. Pentesilea” (KM), w którym pojawia się 
nieznany Homerowi niski, ciemny płacz skruchy wojownika, który 
uzmysławia sobie bezsens i grozę mordowania.

PRZYPISY:
[1]
 „Interpretacja Rzymu neoklasycystycznego (Rymkiewicza) w kontekście 
„Rzymu” Słowackiego ukazuje, że w «romantycznym z ducha» wierszu 
współczesnego poety zmieniły się głównie sposób mówienia, kreacja 
podmiotu i przestrzeni lirycznej. Kierunek tej przemiany wyznaczają z 
jednej strony przeobrażenia, jakie dokonały się w poezji współczesnej, z
 drugiej – neoklasycyzm jako «program intelektualizacji, obiektywizacji 
poezji, program sztuczności rozumianej jako przeciwstawienie się 
postulatowi bezpośredniego wyrażania uczuć». W centrum wypowiedzi 
lirycznej współczesnego poety znalazło się – nie, jak u Słowackiego, 
odczucie, lecz filozoficzna refleksja, operująca zdaniami oznajmującymi,
 implikująca retoryczno-dyskursywny tok wiersza. Lirykę wyznania 
zastąpiła liryka pośrednia, opisowa” (M. Mikołajczak, „Rzym 
neoklasycystyczny Jarosława Marka Rymkiewicza w kontekście wiersza 
„Rzym” Juliusza Słowackiego”, dz. cyt., s. 323).
[2]
 Chodzi o utwory: „Pan Alfons”, „Dziecinna Lolka… „i „Genezis z Ducha”. 
„…bo zaczął myśleć […] o szkołach, gdzie go rzymskiej historii uczono… 
nareszcie zobaczył wróbla i klasnął w ręce z największym zapałem, 
wołając… Możeli to być – aby ten wróbel, którego ja widzę z 
kasztanowatym skrzydełkiem i z czarnym podgarlem, wyglądał takim dziś, 
jak wtenczas, gdy obraz jego malował się w gałce Brutusowej źrennicy?… O
 naturo!” („Pan Alfons”, [w:] J. Słowacki „Dzieła”, dz. cyt., t. XI, s. 
96); a także: „Wróble w grobowych kąpiących się pyłach” („Dziecinna 
Lolka na rzymskich mogiłach…”, [w:] tamże, t. I, s. 140); „Oto, Boże, 
przeraziła mnie niegdyś wielka moc rozwalin na dawnych polach Rzymskiego
 cesarstwa – oczy moje szukały choćby jednej kolumny, która by na 
źrenicach moich te same kształty nakreśliła, które się malowały niegdyś 
na źrenicy Cezara… ale dzieła ręką ludzi robione odmieniły oblicze 
swoje… pomniki na przetrwanie wieków stawiane rozpadły się… krople rosy 
wyjadły oczy marmurowym posągom… Niepewny – czyli co widzę z widzianych 
kształtów przed wiekami – ujrzałem wróbla, który zleciał na piaszczystą 
drogę i usiadł śrzód rozwalonych grobowców… A duch mój wnet był pewny, 
że tenże sam piór rysunek, takie same czarne podgardle widziane były 
przez legiony Warrusa… A zaprawdę, że morza się od tych czasów cofnęły i
 Rzym pod dwudziestą stopami prochów zatonął” („Genezis z ducha” [w:] J.
 Słowacki, „Dzieła”, dz. cyt., t. XII, 28–29). Na motyw wróbla, uwikłany
 w refleksje związane z przemijaniem Rzymu – Imperium, wskazuje Cz. 
Zgorzelski, „Rzym”, [w:] „Juliusza Słowackiego rym błyskawicowy…”, dz. 
cyt., s. 29–30.
[3] Zob. wiersz „Na urodziny poety J. M. R. (ur. 13 lipca 1935 r.)”.
[4] Pan Alfons, dz. cyt., s. 100.

[5]
 „Widziałże kto brzegi Rzymskiej Kampanii, płaskie, ciemno surowego 
koloru – wygładzone jakby umyślnie na podstawę dla ludzi wielkich i 
posągowych. – Wieże czworogranne na pół zrujnowane stoją na cyplach w 
morze zabiegłych, jak gdyby jeszcze miały czego pilnować, na morzu i na 
ziemi. Cóż znaczy te pieścidełko, te cacko blasku, ten okręt ze złotą 
dziewicą na piersi, z oknami palącymi się zorzy różanej odstrzałem? 
Jestże to łódź Tyberiusza albo matki Nerona?… jadąca do Kaprei na ucztę.
 – Wszystko to są zapytania panny hr. Dianny… […] Niech sam czytelnik 
osądzi. Jechał przez pustą Kampanią Rzymską z tą myślą, że jechał do 
Rzymu. – Słońce jeszcze nie we¬szło… za nim morze we mgłach i nad morzem
 ruiny wież kwadratowych – i tłum kupieckich okrętów, słaniający się po 
fali – maszty ich i żagle w jedne stronę pokłoniło ranne powietrze – 
wydawały się jako łabędzi stado, które ogarnął sen pod ruinami… potem 
obudził się wiatr lekki i wszystkie gnał gdzieś w dalekie niebo jak dusz
 potępionych girlandę… Przed nim szafirowe Apeniny i pod nogami gór 
pałace, bezładnym kawałkom marmuru białego podobne… i ze stepu wyglądała
 kopuła Św. Piotra, i błyszczał się krzyż brylantu miganiem… A gdy 
nareszcie z czerwo¬nych płomieni ukazało się słońce ogromne, wylatujące 
spod ziemi z szybkością, wschodnim krajom właściwą, gdy ten krąg 
mieniących się blasków rozpanował się na stepie – jakby uduchowione i w 
jedno ciało zbóstwione legie rzymskie, jedną tarczą okryte, wyszły na 
spotkanie oczu, łzami polskimi zalanych… Alfons w środku trójkąta, 
którego bo¬kami były Rzym – morze i słońce – kazał weturynowi zatrzymać 
się… aby miał czas wejść na wzgórze, stanąć i obaczyć patrzącą w siebie 
myślą, co myślą stojące z mar¬muru posągi?… Więc przekonał się, że myśl,
 choćby obudzona na widok największej w świecie rzeczy, jeśli nie czuje 
potrzeby zrezumowania się lub skondensowania się w słów krystalizacją, 
staje się zupełnie rzeczą nie istniejącą na żadnym świecie…” (tamże, s. 
97–100).

[6]
 Piszą o tym Agata Stankowska oraz Marta Drażyńska-Suchańska, które 
rozważają problem na gruncie poetyki Herberta. Por. A. Stankowska, 
„Kształt wyobraźni. Z dziejów sporu o „wizję” i „równanie””, Kraków 1998
 oraz M. Drażyńska-Suchańska, „Empatia. Emocje i styl” [w:] „Pojęcia 
kiełkujące z rzeczy. Filozoficzne inspiracje twórczości Zbigniewa 
Herberta”, red. J.M. Ruszar, Kraków 2010. Z ustaleń M. Drażyńskiej 
wynika, że ani Shelleyowska koncepcja poezji jako „ekspresji wyobraźni”,
 ani Byronowskie porównania z lawą czy też erupcją wulkanu nie są 
pozytywnie odbierane przez Herberta. Konfrontacji poetyk dokonano m.in. 
na podstawie tekstów zamieszczonych w pracy M.H. Abramsa, „Zwierciadło i
 lampa. Romantyczna teoria poezji a tradycja krytycznoliteracka”, tłum. 
M.B. Fedewicz, Gdańsk 2003, s. 58–60.
[7]
 Dokładniej rzecz przedstawia Marta Drażyńska-Suchańska w przywoływanej 
pracy i zwraca uwagę na niebezpieczeństwo utożsamienia dwóch różnych 
podejść, pisząc: „Poszukując u autora „Struny światła” znamion 
przynależności do owej orientacji wyobraźniowej, Kwiatkowski zwraca 
uwagę na Herbertowski projekt «wyobraźni współczującej». Jednak tłumaczy
 go – w dużej mierze – na sposób romantyczny i identyfikuje z pojęciem 
«wyobraźni współodczuwającej», którym posługiwał się na przykład Shelley
 w drugiej połowie XIX wieku. Imaginacja, tak definiowana, polegała na 
intuicyjnym pochwytywaniu form, które w swojej naturze są nam w jakiś 
sposób pokrewne. «Wyobraźnia współodczuwająca» pozwalała człowiekowi na 
postawienie siebie w sytuacji, w jakiej znajdowała się druga osoba i w 
konsekwencji na poruszenie emocji, wywołanie wzruszenia. W romantycznej 
koncepcji współodczuwania nacisk położony był na akt twórczy artysty – 
twórca przenikał innych, aby lepiej wyrazić siebie; sięgał po doznania 
drugiego jak po tworzywo służące artystycznej kreacji, jak po 
natchnienie oraz inspirację, źródło wzruszeń i emocji. W dostrzeganiu 
bólu innych przejawiała się wrażliwa natura romantycznego 
indywidualisty, który – niczym poruszona struna – rezonował uczuciem na 
emocje innych. Jednocześnie utwór romantyczny poprzez wyrażanie odczuć 
oddziaływał na czytelnika, budził oddźwięk emocjonalny” (M. 
Drażyńska-Suchańska, „Empatia. Emocje i styl”, dz. cyt., s. 284).

[8]
 Te trzy cechy mogłyby być tematem osobnej rozprawy. Najistotniejsze 
jest rozumienie i stosunek do wyobraźni traktowanej przez Herberta jako 
„instrument współczucia”. Niezwykle ważne światło na tę kwestię we 
wczesnej twórczości poety rzuca poemat estetyczny „Studium przedmiotu”, 
interpretowany nie jako historia malarstwa współczesnego, lecz alegoria 
twórczej wyobraźni i przywołanie koncepcji Strzemińskiego, Kobzdeja i 
Dominika (sprawę szerzej omawiam w szkicu „Studium przedmiotu” – 
Alegoria malarstwa współczesnego” [w:] „Studium przedmiotu. Zbiór 
szkiców o poemacie Zbigniewa Herberta”, red. K. Hryniewicz i J.M. 
Ruszar, BPC w przygotowaniu), a skierowanej przeciwko tzw. „wyobraźni 
wyzwolonej” surrealistów (Herbert wspomina o tym także w wywiadzie z 
Taranienką („Za nami przepaść historii. Rozmawia Zbigniew Taranienko”, 
WYW 35). O ważności Słowackiego jako „prekursora” i jednego z „patronów”
 świadczy ostatni wieczór poetycki za życia Herberta – był on jednym z 
sześciu poetów, których utwory były wtedy recytowane („Sowiński w 
okopach Woli”). Ale ważniejsze niż wybór wspomnianego wiersza jest 
bezpośrednie odniesienie się do ironii Słowackiego w ostatnich zdaniach 
wypowiedzi Herberta, przygotowanej na tę okoliczność („Wieczór autorski 
Zbigniewa Herberta w Teatrze Narodowym 28 maja 1998”, WG).
[9]
 „Rządzi tu demon perspektywy; zasada ponadindywidualna odczytuje 
historię na sposób Piero della Francesca, poprzez szybę z lodu, z 
niewzruszonym spokojem, jak gdyby opowieść kuta była dłutem w kamieniu” 
(S. Heaney, „Atlas cywilizacji” [w:] „Poznawanie Herberta 2”, dz. cyt., 
s. 119–120).
[10]
 „W wierszu wykłada swoje racje nie przez podwyższanie temperatury, lecz
 przez jej obniżanie: aż do stopnia, w którym jego wersy, jego strofy – 
niczym metalowy parkan w zimie – zaczynają parzyć przy dotknięciu” (J. 
Brodski, „Fragmenty przedmowy do włoskiego wydania tomu wierszy 
Zbigniewa Herberta” [w:] „Czytanie Herberta”, s. 125).
[11] M. Drażyńska-Suchańska, „Empatia, emocje i styl”, dz. cyt.,s. 287.
[12] B. Kuczera-Chachulska, „Przemiany form i postaw elegijnych w liryce polskiej XIX wieku”, dz. cyt., s. 173–174.
[13]
 To, oczywiście, uwaga poboczna, ale właśnie Szekspir w „Sonetach” 
potrafi wyrazić i uwydatnić swą potęgę słowa (i wiarę w nią!), zazwyczaj
 w dwuwersach kończących jego sonety. Z reguły wyraża z całą mocą 
przekonanie, że siła jego poezji jest równa sile Czasu i potrafi go 
pokonać. Brzmi to zazwyczaj jak wariacje na temat „Exegi monumentum. 
Sonet 18”: „Póki tchu w piersiach ludzi, póki w oczach wzroku –/ Wiersz 
żyw będzie i tobie nie da zginąć w mroku”. „Sonet 19”: „Musisz zło 
czynić, Czasie – czyń je; ta uroda/ I tak na zawsze przetrwa w wierszu –
 wiecznie młoda”. „Sonet 60”: „I, wbrew zagładzie, tylko mój wiersz ma 
nadzieję,/ Że w nim chwała twa będzie jaśnieć, jak jaśnieje”. „Sonet 
107”: „A i ty w garstce rymów pomnik masz wzniesiony/ Trwalszy niż spiż 
grobowców i tyranów trony”. Bardziej rozbudowane wypowiedzi tego typu 
znajdziemy w sonetach: 100, 101 i 108. Ponieważ Słowacki namiętnie 
czytał Szekspira, zapewne także jego sonety, nie jest więc 
interpretacyjnym nadużyciem odwołanie się do tego wzorca. Ale 
najważniejszym, jak się zdaje, Szekspirowskim intertekstem dla 
(jednocześnie) wiersza „Rzym” i „Bo to jest wieszcza…” jest „Sonet 65” –
 przede wszystkim ze względu na rozważania na temat czasu i ewentualnego
 nad nim poetyckiego zwycięstwa:
Skoro ni spiż, ni granit, ni ląd, ni mórz woda
Nie ostaną się, kiedy moc Mijania naprze,
Jak tej niszczącej sile może ujść uroda,
Której racje istnienia od kwiatu są słabsze?
Jakże miałoby ciepłych dni miodowe tchnienie
Trwać pod taranem wichrów, co przyjdą po lecie,
Skoro bramy ze stali, forteczne kamienie
Czas nadgryzie rdzą, skruszy, jak wszystko na świecie?
Ta myśl przeraża: gdzie się ma ukryć, zaiste,
Klejnot Czasu, by czas go nie zamknął w szkatule,
Któż ma tę moc, by wstrzymać stopy Czasu bystre,
Powściągnąć dłoń, co piękno niweczy nieczule?
O, nikt; tylko miłości cud czasem się zdarzy:
Że się w czerni inkaustu jej żar wiecznie żarzy
Nie ostaną się, kiedy moc Mijania naprze,
Jak tej niszczącej sile może ujść uroda,
Której racje istnienia od kwiatu są słabsze?
Jakże miałoby ciepłych dni miodowe tchnienie
Trwać pod taranem wichrów, co przyjdą po lecie,
Skoro bramy ze stali, forteczne kamienie
Czas nadgryzie rdzą, skruszy, jak wszystko na świecie?
Ta myśl przeraża: gdzie się ma ukryć, zaiste,
Klejnot Czasu, by czas go nie zamknął w szkatule,
Któż ma tę moc, by wstrzymać stopy Czasu bystre,
Powściągnąć dłoń, co piękno niweczy nieczule?
O, nikt; tylko miłości cud czasem się zdarzy:
Że się w czerni inkaustu jej żar wiecznie żarzy
(W. Shakespeare, „Sonety”, tłum. S. Barańczak, Poznań–Warszawa 1996).
[14]
 Tak więc nie sam płacz stał się nieprzekonujący, lecz zastosowanie 
konkretnej, przebrzmiałej konwencji. Łzy i w obecnej literaturze nie 
muszą być czymś wstydliwym, jak przekonuje esej Jana Tomkowskiego 
„Krótka historia łez” (tenże, „Krótka historia łez” [w:] „Ciemne 
skrzydła Ikara. O rozpaczy”, Warszawa 2009, s. 135–184).



Komentarze
Prześlij komentarz