Józef Maria Ruszar
Lekcja łaciny Zbigniewa Herberta
cz. 11
Rozdział 6
Cywilizacja klasyczna kontra modernizm.
Herbert – awangarda
Cywilizacja klasyczna kontra modernizm.
Herbert – awangarda

Istnieje
 jeszcze jedna istotna różnica między opisami: romantycznym, 
klasycystycznym i herbertowskim. W eseju „Lekcja łaciny”, inaczej niż w 
utworach Słowackiego, Krasińskiego, Norwida, a także Rymkiewicza 
odnoszącego się do tradycji Vitalego, Herbert nie tyle konfrontuje 
naturę i kulturę, ile dwie cywilizacje, a raczej cywilizację tradycyjną z
 nową jej wersją, która zasadza się na odrzuceniu tradycji. To nie 
wieczna natura zwycięża w końcu człowieka i jego wysiłki – czego 
symbolicznym obrazem ma być trawa, chwast czy bluszcz, które porastają 
romantyczne ruiny – ale katastrofą kończy się walka cywilizacji. Stąd 
czcigodną przeszłość pokrywa lawa asfaltu. Różnica między obecną 
cywilizacją a dawniejszymi słojami historii polega na tym, że nie jest 
to już kolejny przyrost, lecz wrogi przeszłości mit nowoczesności, który
 obywa się bez odwołania do dawnych dokonań.
PRZESZŁOŚĆ
 I NOWOCZESNOŚĆ. Nieprzeznaczone do druku zakończenie eseju (czyli 
„Przerwana lekcja”) ukazuje uwiąd Cesarstwa, któremu brakuje pierwotnej 
werwy. Jego koniec następuje z chwilą nadejścia barbarzyńców, którzy 
przyszli „aby przeciąć aortę”. W omawianym „romantycznym” fragmencie 
„Lekcji łaciny” to nie najeźdźcy, którzy atakują z zewnątrz, ale 
nowoczesna cywilizacja (zapatrzona w przyszłość w swym pędzie ku 
nowoczesności, pozbawiona pamięci i szacunku dla przeszłości) jest 
największym zagrożeniem dla świetnych pamiątek, które mogłyby być 
źródłem inspiracji dla współczesnych. Elegijność obrazu nie bierze się 
więc wyłącznie z wiedzy o działaniu nieubłaganego czasu (do którego, 
jako elementu natury, poeta nie wydaje się mieć pretensji), ale przede 
wszystkim z przekonania, że obojętność, brak zainteresowania tradycją i 
zmiana paradygmatów zwyciężają starożytne pamiątki, zamieniając je w coś
 nieistotnego, w „rupieciarnię”. Świadome pragnienie radykalnego 
zerwania z tradycją – oto jest najbardziej „ludzka eschatologia 
zniszczenia”. 
Wydaje
 się, że wybór Herberta nie jest wyłącznie sprawą jego woli i 
psychicznego wyboru kierunku zagrożenia, lecz także realnych zmian 
cywilizacyjnych, jakie dokonały się i w samych Włoszech, głównie w 
pierwszej połowie XX wieku. Wiarygodny świadek, za jakiego możemy uznać 
Jarosława Iwaszkiewicza, był – na przestrzeni pół wieku – ponad 
trzydzieści razy w Rzymie, kilkanaście razy na Sycylii, a poza tym odbył
 kilka podróży po całej Italii. Przelewając na papier swe wspomnienia w 
latach siedemdziesiątych, Iwaszkiewicz pisał: 
„Jeżeli
 się pomyśli, że przyjechałem po raz pierwszy do Italii, kiedy nie 
istniało kino dźwiękowe […], że drogi były zupełnie nieprzejezdne i że 
uprzedzano mnie z góry: „tylko niech się pan nie wybiera do Włoch 
samochodem”, i że właściwie mówiąc, było najlepiej jechać drogą Kremera i
 Taine’a, to znaczy drogą morską z Marsylii lub Genui do Civitavecchia 
lub Neapolu, że jeszcze nie istniała wtedy linia kolejowa „diretissima” 
pomiędzy Bolonią a Florencją […], ujrzymy jasno, jak wielkie zmiany 
zajść musiały w moich wrażeniach. […] Były to jeszcze bardzo prymitywne 
Włochy. Tuż po pierwszej wojnie, zaraz po przewrocie faszystowskim. […] A
 jednak, kiedy w kilkanaście lat potem przyjechałem do Italii samochodem
 i mogłem po nowych, jak mi się wówczas wydawało, wspaniałych drogach 
przejechać się po całym półwyspie, ogarnął mnie podziw dla ogromnej 
pracy, jaka została tu dokonana” [1].
Na
 początku XX wieku podróżowało się po Włoszech jak za czasów Taine’a, 
który przybył drogą morską z Marsylii przez Genuę. Z listów i utworów 
polskich romantyków dowiadujemy się, jak docierali lub opuszczali 
stolicę chrześcijaństwa. Krasiński z Rzymu do Paryża w połowie czerwca 
1848 roku płynie z Civitavecchia do Genui, skąd przez Turyn zdąża do 
Paryża. Norwid z Florencji do Rzymu podróżuje morzem przez 
Civitavecchia, stamtąd dyliżansem dostaje się na miejsce [2]. Jak 
podróżował do Włoch i po Włoszech Juliusz Słowacki, dowiadujemy się z 
jego „Podróży do Ziemi Świętej z Neapolu”:
Wierzcie mi jednak, że leksza od rymu
(Dla śniegów jechać nie mogłem przez Turyn)
Para mnie gnała z Marsylii do Rzymu,
Do Neapolu zaś przywiózł veturyn.
Carozze jego i cabrioletti
(Dla śniegów jechać nie mogłem przez Turyn)
Para mnie gnała z Marsylii do Rzymu,
Do Neapolu zaś przywiózł veturyn.
Carozze jego i cabrioletti
Zalecam wszystkim… zowie się Paretti [3].
Jakie
 światło rzuca wspomnienie Iwaszkiewicza na opis nocnego Forum Romanum w
 eseju Herberta? „Lawa asfaltu, po której toczyły się ze zgiełkiem i 
hukiem świetliste pojazdy” widziane z Kapitolu to przecież bardzo 
konkretna ulica: via Dei Fori Imperiale – przebita za czasów 
Mussoliniego wśród ruin szeroka arteria, biegnąca od Coloseum do Placu 
Weneckiego, gdzie Duce miał siedzibę z ulubionym balkonikiem, z którego 
pozdrawiał maszerujące tłumy. To wtedy właśnie, aby stworzyć szeroką 
aleję godną przemarszów faszystowskich, zrównano z ziemią niektóre 
części Forum Romanum i forów cesarskich. Iwaszkiewicz zaraz po pierwszej
 wojnie miał szansę oglądania agrarnych pejzaży Włoch i Rzymu, które 
niewiele się różniły od widoków podziwianych przez Mickiewicza, 
Słowackiego, Krasińskiego czy Norwida. Oni widzieli zwycięstwo natury 
nad ruinami Cesarstwa, co zresztą było zgodne z ówczesną wrażliwością. 
Sytuacja zmieniła się i mentalnie, i politycznie, i cywilizacyjnie z 
początkiem XX wieku.

MODERNIZM,
 AWANGARDA, TOTALITARYZM. Gwałtowna industrializacja Półwyspu 
Apenińskiego to czasy faszyzmu. Zjawisko powszechne w epoce, kiedy w 
sowieckiej Rosji dymiły piece Magnitogorska, a w Zagłębiu Ruhry wykuwano
 (niespodziewanie krótki) los Tysiącletniej Rzeszy. Ówczesna 
industrializacja była dumą nie tylko uczonych, inżynierów i polityków; 
zachwycała także awangardowych artystów. Pozostawmy na boku zauroczenie 
owych twórców laicką religią postępu społecznego i przemysłowego, nie 
chodzi bowiem o polityczne pułapki, w jakie wpadli Marinetti, Majakowski
 czy – u nas – Broniewski [4]. Ich złudzenia polityczne miały korzenie 
głębsze od uroków prostych ideologii zastępujących dawną metafizykę: 
tkwiły w duchu negacji, który w imię modernizmu miał radykalnie i 
zupełnie odciąć nową, przemysłową kulturę od tradycji i ciągłości 
historycznej, a wreszcie stworzyć „nowego” człowieka. Bruno Jasieński – w
 imię oryginalności twórczej i nowej wrażliwości – obiecywał „wypszedaż 
starych rupieći”, za które uznał dawne tradycje, kategorie filozoficzne i
 moralne, oraz zapowiadał literackie porządki: wywożenie „taczkami z 
placuw, skweruw i ulic ńeświeże mumie mickiewiczuw i słowackih” [5]. 
Maria Delaperrière, autorka obszernego studium o polskiej awangardzie 
[6], wnikliwie przedstawia istotę futurystycznej wizji świata, której 
zasadą jest zniszczenie symbolicznego wymiaru rzeczywistości:
„Destrukcja
 czasu i przestrzeni pociąga za sobą destrukcję wszystkich punktów 
odniesienia, które wiążą człowieka ze wszechświatem. O ile w ujęciu 
tradycyjnym akt poetycki był aktem pojednania ze światem kosmicznym i 
ujawnieniem jego sensu symbolicznego, o tyle w ujęciu futurystycznym 
każdy element rzeczywistości, który mógłby mieć wartość symboliczną, 
skazany jest na unicestwienie. W ten sposób futuryzm będzie dążył do 
destrukcji natury i zastępował ją światem sfabrykowanym. […] Całkowita 
wewnętrzna pustka, której domaga się Marinetti, prowadzi do stworzenia 
nieludzkiego typu człowieka, człowieka futurystycznego „z odciętymi 
korzeniami, człowieka powielonego, który stapia się z żelazem, odżywia 
się elektrycznością i który pojmuje jedynie rozkosz niebezpieczeństwa i 
heroizmu codzienności”. Taki człowiek sam stwarza sobie własną 
przestrzeń i własny czas podporządkowany prędkości i rytmowi maszyny” 
[7].
Duch
 negacji atakował jednocześnie wszystkie ważne wymiary ówczesnego 
świata: symboliczno-metafizyczny, etyczno-społeczny i estetyczny. W 
kontekście oglądu nocnego Forum Romanum, które w zderzeniu z nowoczesną 
cywilizacją techniczno-przemysłową zamieniają się w mentalną, a nie 
tylko fizyczną ruinę, trzeba mieć na uwadze, że przebudowa Rzymu miała 
miejsce tuż po pierwszej wojnie światowej, czyli w momencie realnego 
zerwania z antyczną tradycją (choć faszyści usiłowali odwoływać się do 
tradycji imperium). Herbert zaś po raz pierwszy widzi Forum Romanum w 
czasie zwycięstwa industrialnej tendencji [8].

MIASTO,
 MASA, MASZYNA, NICOŚĆ. Trudno stwierdzić z całą pewnością, czy Herbert,
 pisząc o walce nowoczesności z przeszłością, miał na myśli wyburzenie 
części Forum [9] i zalanie ich asfaltem w latach dwudziestych [10] . 
Jedno jest pewne: pasterzy nie było już na Palatynie, jak za czasów 
Słowackiego, a totalitaryzm, bez względu na kolor – jak się okazało – 
stał się najwyższym stadium modernizmu, w którym miasto, masa i maszyna w
 zgodnym pędzie runęły w przepaść nicości, jak w wierszu „Bęben” (HPG): 
proste uczucia idą w takt
na sztywnych nogach dobosz gra
i jedna myśl i słowo jedno
gdy bęben wzywa stromą przepaść
i jedna myśl i słowo jedno
gdy bęben wzywa stromą przepaść
niesiemy kłosy lub nagrobek
co mądry nam wywróży bęben
gdy w skórę bruków bije krok
ten hardy krok co świat przemieni
na pochód i na okrzyk jeden
co mądry nam wywróży bęben
gdy w skórę bruków bije krok
ten hardy krok co świat przemieni
na pochód i na okrzyk jeden
nareszcie idzie ludzkość cała
nareszcie każdy trafił w krok
cielęca skóra pałki dwie
rozbiły wieże i samotność
i stratowane jest milczenie
i śmierć niestraszna kiedy tłumna
nareszcie każdy trafił w krok
cielęca skóra pałki dwie
rozbiły wieże i samotność
i stratowane jest milczenie
i śmierć niestraszna kiedy tłumna
kolumna prochu nad pochodem
rozstąpi się posłuszne morze
zejdziemy nisko do czeluści
do pustych piekieł oraz wyżej
nieba sprawdzamy nieprawdziwość
i wyzwolony od przestrachów
w piasek się zmieni cały pochód
niesiony przez szyderczy wiatr.
rozstąpi się posłuszne morze
zejdziemy nisko do czeluści
do pustych piekieł oraz wyżej
nieba sprawdzamy nieprawdziwość
i wyzwolony od przestrachów
w piasek się zmieni cały pochód
niesiony przez szyderczy wiatr.
W
 modernistycznej poezji miasto ukazywano jako anonimową przestrzeń 
industrialnej hegemonii, masę jako anonimową zbiorowość oraz maszynę 
jako dowód na brak transcendencji [11]. Tymczasem Herbert nigdy nie 
poddał się ani urokom modernizmu, ani czarom totalitarnej ideologii. 
Przeciwnie, zamiast przyszłości wybiera przeszłość i dlatego dobrze się 
czuje w Sienie, ponieważ ma ona „naturalną” strukturę „biologiczną” – to
 miasto „narastało” i ma swoją biografię, jak człowiek [12]. Interesuje 
go pojedyncza osoba, a nigdy „masa” – ludzki tłum, który traci cechy 
wspólnoty wyznającej wspólne wartości. Na pewno Herbert stanowczo 
sprzeciwia się wizji człowieka, który w imię poczucia swej 
technologicznej wielkości i przekształcania świata chce zanegować 
kondycję ludzką przez odrzucenie powinności moralnej wobec przeszłości. 
Opinię
 swoją wyraża nie tylko w poezji, ale także językiem dyskursywnym. W 
ankiecie miesięcznika „Odra” z 1972 roku (a jest to rozszerzona 
wypowiedź na IX Kłodzkiej Wiośnie Poetyckiej) wyraził dość jasno swoje 
stanowisko: „Od awangardy, od futurystów jesteśmy bogatsi o jeszcze 
jedno rozczarowanie: runął mit, który w postępie wiedzy upatrywał 
gwarancję rozwiązania problemów i niepokojów ludzkości. Raj pozytywistów
 okazał się pusty” („Poeta wobec współczesności”, WYW 243) [13] . 
Modlitwa Aleksandra Wata „Przyjdź królestwo miast i maszyn!” [14] oraz 
cześć dla drogich Herbertowi „starych zaklęć ludzkości” („Przesłanie 
Pana Cogito”, PC) nie idą w parze. Pod koniec życia poeta wyrazi swój 
sprzeciw wobec modernizmu i ubóstwiania cywilizacji przemysłowej w 
formie antycredo, umiejscowionego w „Elegii na odejście pióra atramentu 
lampy” (ENO):
Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów […]
ani w was – czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne.
ani w was – czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne.
Pomysł
 Marinettiego, by szukać nowej drogi ludzkości w zanegowaniu wpływu 
przodków, a wolności twórczej w amnezji kulturowej, jest dla Herberta 
nie do przyjęcia; cała jego poezja służy Mnemosyne: „poezja córką jest 
pamięci” („Życiorys”, HPG). Jest w tym bardzo podobny zarówno do 
starszych o pokolenie kolegów – Parandowskiego czy Staffa, jak 
rówieśnika – Zygmunta Kubiaka. W tym miejscu należy uczynić pewne 
zastrzeżenie: futuryści, ze względu na swe wyraziste manifesty i barwne 
słownictwo zostali przywołani w niniejszych rozważaniach na zasadzie 
pars pro toto. Rozdział niniejszy nie jest bowiem opisem rozwoju sztuki 
czy poezji pierwszej połowy XX wieku lecz próbą oddania postawy i ducha 
sprzeciwu Herberta wobec czegoś, co nazwać należy ideologią 
modernistyczną, rozumianą jako trwała dyspozycja zrywania więzi z 
tradycją i wiara w postęp. Generalna opozycja nowość – tradycja, a nie 
konkretne rozwiązania i koncepcje artystyczne są tutaj rozpatrywane.

ZANIK
 KULTUROWEJ PAMIĘCI. Stosunek Herberta do awangardy i modernizmu jest – 
oczywiście – bardziej skomplikowany niż można byłoby sądzić na podstawie
 jednego akapitu w eseju „Lekcja łaciny”, choć trudno nie zgodzić się z 
Herbertem, że już I wojna światowa ostatecznie przecięła więź Europy z 
korzeniami jej własnej cywilizacji (wielki kryzys zaczyna się wcześniej,
 ale świadomość jednolitej uniwersalności, przekonanie o niej, zaczyna 
znikać po I wojnie światowej, poprzedzana wcześniejszymi radykalnymi 
wystąpieniami). Herbert dystansuje się od niektórych pomysłów awangardy,
 od antytradycjonalizmu i kultu cywilizacji technicznej, a przede 
wszystkim złudzeń związanych z komunizmem i faszyzmem, ale jednocześnie 
ceni wielu awangardystów (np. Maxa Ernsta czy Tadeusza Peipera). 
Łączenie awangardy z totalitaryzmami też jest pewnym modelowym 
uproszczeniem (jako że była to jedna z potencjalnych, choć – niestety – 
zrealizowanych możliwości) i nie jest tak oczywiste ze względu na 
populizm i niewyrobione gusty artystyczne wodzów faszystowskiej czy 
bolszewickiej rewolucji. Stąd niechęć, jaką komuniści żywili do 
awangardowych formalizmów i preferowanie „łatwej sztuki dla mas” oraz 
nacisk na propagandowe funkcje sztuki, co zakończyło się socrealizmem. 
Wydaje się, że najważniejsze są osobiste doświadczenia poety, który 
wiedział czym grożą związki sztuki z totalitaryzmem i prezentowana przez
 niego wizja postępu. 
Wydaje
 się jednak, że Herbert, miłośnik sztuki, nawiązuje do idei 
przedstawionych przez historyków kultury – wielkich badaczy renesansu. 
Związek postawy Herberta z nastawieniem Burckhardta, Warburga czy 
Gombricha (przywołuję te nazwiska jako symboliczne, jako pewien ciąg 
intelektualnej tradycji niemieckiej, a nie jako wyczerpujący rejestr), 
widać w stosunku do niebezpieczeństwa, jakim jest zanik kulturowej 
pamięci [15]. Burckhardt bał się owej amnezji kulturowej, która zastąpi 
powierzchowne wykształcenie nowoczesnych barbarzyńców, a trzeba 
przyznać, że uczeni w wieku XX mieli jeszcze więcej powodów do obaw. 
Spór, jaki wywołał pierwszy zbiór esejów o fundamentach europejskiej 
kultury („Czasy Konstantyna Wielkiego”, 1853 [16] ), jakkolwiek 
różnorodny, można podsumować dzisiaj jednym zdaniem: strach przed 
nowoczesną cywilizacją, która zapoznała swoją przeszłość nie tylko w 
sensie zniweczenia doniosłości artefaktów, dzieł, ale także zapoznania 
dwutorowości myślenia. Dotychczas, od czasu helleńskich, istniało 
napięcie między myśleniem obrazowym i abstrakcyjnym, poznaniem 
intuicyjnym a intelektualnym, kontemplacją i działaniem. Zwycięstwo 
„rozumu kalkulującego” spowodowało, że nawet bez patetycznych gestów 
artystów z początku XX wieku odrzucono jako martwą już dotychczasową 
tradycję. Stała się ona zwyczajnie niezrozumiała i pozbawiona znaczenia,
 ponieważ odrzucono obrazy i symbole zawierające ważne doświadczenie 
człowieczeństwa. Historię kultury przemieniono więc trupiarnię, jak 
Forum Romanum. Herbert rozumiał te tendencje, a doświadczył 
zrealizowania tego rodzaju postawy intelektualnej w czasie swego pobytu w
 Ameryce:
„Większość
 moich studentów miała wyobraźnię ahistoryczną. Wszystko, co przeszłe, 
zatopione było w jakiejś mglistej atmosferze obcości, nie¬przydatności, 
dziwactwa — coś jak wielki antykwariat z bezużytecznymi, zakurzonymi 
przedmiotami, których przeznaczenia nikt nie rozumie. Stare lokomotywy, 
lampy naftowe, wachlarze…” („Rozmowy z samym sobą”, WYW 11).
W
 tej wypowiedzi poeta kładzie nacisk na ahistoryczność, ale chodzi mu 
także o zaprzeczenie dotychczasowej historii wychowania na obrazach i 
symbolach kumulujących doświadczenie grecko-rzymskiej i hebrajskiej 
tradycji, przekształconych w rezerwuar form samopoznania i duchowej 
orientacji w świecie europejskiej kultury [17]. Europejska pajdeja
 polegała na zanurzeniu się w kosmosie znaków kulturowego doświadczenia i
 nabieraniu dystansu, kontemplacji i działaniach twórczych, poczuciu 
jedności i ciągłości naprzemienne z potrzebą weryfikacji i 
„apokryficznego” przekształcania – a jest to cecha charakterystyczna 
emocjonalno-umysłowej postawy pisarskiej Herberta. 
Herbert
 aktywistycznie traktuje swoją misję poety czy może po prostu człowieka 
kultury. Z jednej strony jest „strażnikiem pamięci” i podaje taką 
właśnie „definicję” poezji. Akcent w tym wypadku pada na przypominanie i
 przywracanie, co doprowadziło do wieloletniego nieporozumienia. Nie 
jest to jednak funkcja jedyna. Twórczość nie zamyka się przecież w 
edukacyjnej formule, lecz polega na ciągłym przekształcaniu, przez 
indywidualne odnawianie i wcielanie odziedziczonych toposów, wątków, 
motywów, historii i symboli. Opowiadanie na nowo dawnych mitów, ze 
szczególnym naciskiem na odzieranie ich z elementów, które znalazły się w
 nich ze względu na interesy zwycięzców „którzy zawsze piszą historię”, 
jest znakiem heraldycznym twórczości Herberta. Niektóre z form nazwane 
zostały wprost „apokryfami”, aby podkreślić dezaprobatę dla 
„oficjalnego” przekazu odziedziczonej kultury. 
Nie
 chodzi bowiem tylko i wyłącznie o kumulowanie i przekazywanie 
przeszłości, ani nawet o przysposobienie dawnych wartości do 
współczesnego sposobu odczuwania i dzisiejszej wrażliwości. Nakładanie 
filtru w postaci własnej osobowości, przez którą przekształca się i 
indywidualizuje się wartości i dokonania odziedziczone po kulturalnych 
przodkach, także nie jest wyłączną ambicją poety. Herbert nie jest 
prorokiem osobistej, indywidualnej wersji kultury, ani „tłumaczem” 
starych obrazów na współczesny język lecz krytycznym analitykiem 
sprawdzającym jakie elementy kultury pozostają trwałym, nieusuwalnym 
elementem, pozwalającym na etyczną i estetyczną orientację w dzisiejszym
 świecie (w etyce „nie należy zaniedbywać nauki o pięknie”, jak napisze w
 wierszu „Potęga smaku”, ROM). Brak tej pasji uznaje za postawę 
muzealnika, a właściwie kolekcjonera rupieci. Otrzymujemy więc, jako 
efekt końcowy, tekst, który jest nie tylko subiektywną interpretacją 
kultury, nie tylko osobistym, emocjonalnym przeżyciem, ale produktem 
intelektualnego i moralnego namysłu, wynikiem sporu z istniejącymi 
rozwiązaniami problemów, responsem na ważne pytania stawiane przez 
przodków. W przeszłości szuka bowiem nie tyle odpowiedzi, bo tych samemu
 trzeba udzielić, lecz poważnie sformułowanych pytań. 
Herbert
 podjął walkę, przerażony hitlerowskim i stalinowskim prymitywizmem. Nie
 wiedział, że w tym wymiarze nadejdą jeszcze gorsze czasy, a zagrożenie 
przyjdzie ze strony obrońców europejskiej cywilizacji. Roczny pobyt na 
amerykańskiej uczelni w okresie rewolucji 68 roku przekonał go, że 
zagrożenie może iść z wnętrza także demokratycznej cywilizacji, a nie 
tylko jej totalitarnej odmiany. Umarł przed „epoką Doktora Google’a”. 

PRZYPISY:
[1] J. 
Iwaszkiewicz, „Podróże do Włoch”, Warszawa 1977, s. 9–11. Włochy w 
ogólności, a Rzym w szczególności pełnią bardziej osobistą rolę w 
twórczości Iwaszkiewicza niż np. Miłosza czy Herberta i – jak się wydaje
 – jest to związane z innym charakterem jego związków z Italią. Po 
pierwsze, chodzi o wielokrotność tych kontaktów, na co wskazuje cytowany
 fragment. Po drugie – i jest to chyba jeszcze donioślejsze – były to 
pobyty długotrwałe, podczas których powstawały wiersze i opowiadania. 
Nic więc dziwnego, że zarówno w „Podróżach do Włoch”, jak w tomie 
„Śpiewnik włoski”, Rzym jest miejscem bardziej udomowionym i prywatnym, 
najściślej osobistym. 
[2]
 C. Norwid, „List do Antoniego Zaleskiego” [w:] tegoż, „Pisma 
wszystkie”, t. VIII, zebrał, tekst ustalił, wstępem i uwagami 
krytycznymi opatrzył J.W. Gomulicki, Warszawa 1971, s. 14–15.
[3]
 J. Słowacki, „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu” [w:] tegoż, „Dzieła”, 
t. IV, pod. red. J. Krzyżanowskiego, Wrocław 1952, s. 9.
[4]
 Los Broniewskiego (artystycznie dalekiego od awangardy) jest tu 
przykładem niezwykłego tragizmu. Legionista, krytyk sanacji, późniejszy 
więzień i zesłaniec sowiecki, który wróci do Polski szlakiem Armii 
Andersa, by z rodakami doświadczyć okresu stalinizmu, wcześniej sławi 
sowieckie uprzemysłowienie, m.in. w wierszu „Magnitogorsk albo rozmowa z
 Janem” („Krzyk ostateczny”, 1939). Akcja wiersza-reportażu z 
policyjnego aresztu kończy się opisem radości więźnia komunisty, 
cieszącego się, że w ojczyźnie światowego proletariatu właśnie ma 
miejsce kolejny etap zwycięskiego uprzemysłowienia (stalinowska 
industrializacja była przedmiotem niekłamanego podziwu nawet 
antykomunistów):
[Jan] Stęknął, ocknął się i beztrosko
wyprostował zgarbione plecy:
„Wiesz – powiada – w Magnitogorsku
dziś ruszają dwa wielkie piece…”
wyprostował zgarbione plecy:
„Wiesz – powiada – w Magnitogorsku
dziś ruszają dwa wielkie piece…”
Świt był szary, pełznął niechętnie,
jakby mieli go zarżnąć nad miastem,
i myślałem sobie: „Jak pięknie
w tej parszywej celi trzynastej”.
jakby mieli go zarżnąć nad miastem,
i myślałem sobie: „Jak pięknie
w tej parszywej celi trzynastej”.
I o Janie myślałem jeszcze,
i gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Polska,
i płonęły w śledczym areszcie
wielkie piece Magnitogorska.
i gdzie Rzym, gdzie Krym, a gdzie Polska,
i płonęły w śledczym areszcie
wielkie piece Magnitogorska.
[5]
 B. Jasieński, „Do narodu polskiego. Mańifest w sprawie natyhmiastowej 
futuryzacji życia”, [w:] „Jednodńuwka futurystów”, Kraków, czerwiec 
1921, cyt. za: „Antologia polskiego futuryzmu i nowej sztuki”, wstęp i 
komentarz Z. Jarosiński, wybór i przygotowanie tekstów H. Zaworska, 
Wrocław 1978, BN I, nr 230, s. 8–9.
[6] M. Delaperrière, „Polskie awangardy a poezja europejska. Studium wyobraźni poetyckiej”, tłum. A. Dziadek, Katowice 2004.
[7] Tamże, s. 90–91.
[8]
 Proces ten był długotrwały i – z grubsza – dotyczy okresu końca XIX i 
początku XX wieku. Jak pisze Jan Białostocki, „Wraz z ukształtowaniem 
się dyrektywy indywidualizmu w twórczości artystycznej zanikała wiara w 
możność poznania jedynych i wiecznych praw artystycznych, których 
renesans i klasycyzm XVII i XVIII wieku szukały w sztuce antycznej. 
Antyk na zawsze miał utracić to wyjątkowe znaczenie w tradycji 
artystycznej, jakie jeszcze w początku XIX wieku, na progu nowego czasu,
 wyznaczał mu Goethe, uważając go za jedyną miarę i wzór” (J. 
Białostocki, „Sztuka cenniejsza niż złoto”, Warszawa 2001, s. 569).
[9] Najbardziej ucierpiały fora cesarskie.
[10]
 Nie jest pewne, czy Herbert znał sztukę „Lekkoduch”, w której Jerzy 
Szaniawski sparodiował Mussoliniego i jego skłonność do przemówień z 
balkonu na placu Weneckim, niemniej jednak ten rodzaj kabotyńskiego 
komedianctwa nie mógł być mu obcy. Także wiązanie futurystycznej i 
populistyczno-totalitarnej retoryki nie było czymś nadzwyczajnym, o czym
 świadczy komedia Szaniawskiego, nawiązująca do manifestów i happeningów
 Marinettiego i polskich futurystów z aluzjami do Mussoliniego. Więcej 
na ten temat pisze Radosław Sioma (R. Sioma, „Niewinność i 
doświadczenie. O komediopisarstwie Jerzego Szaniawskiego”, Toruń 2009, 
tu rozdział „Żeby było inaczej” („Lekkoduch. Komedia w trzech aktach”, 
1923), a szczególnie podrozdział „W sprawie natychmiastowej futuryzacji 
życia”, s. 132–139).
[11]
 Maria Delaperrière pisze: „Z futuryzmem wiążą się słowa z porządku 
«miasto, masa, maszyna»: jeśli prawdą jest, że Peiper zapożyczył je 
bezpośrednio z programów futurystycznych, to z ontologicznego punktu 
widzenia te trzy terminy reprezentują coś więcej niż tylko często 
pojawiające się emblematy epoki nowoczesnej. Można w nich widzieć także 
negatywne substytuty trzech istotnych pojęć sztuki symbolicznej: 
«Natura, Człowiek, Bóg»; «miasto» wskazuje na przejście od przestrzeni 
naturalnej do przestrzeni sztucznej, „masa” przywołuje porzucenie życia 
indywidualnego na rzecz psychologicznego zagłębienia się w życiu 
zbiorowym oraz socjologicznej wizji człowieka, «maszyna» zapowiada 
odrzucenie transcendencji i desakralizację przestrzeni symbolicznej” (M.
 Delaperrière, dz. cyt., s. 256).
[12]
 Cały wiersz „Nigdy o Tobie” (HPG) jest dowodem na antymodernistyczne 
(antyfuturystyczne, antyawangardowe) odczuwanie miasta, a dwuwers: 
Milczę także o was kominy laboratoria smutku
porzucone przez księżyc wyciągające szyje
porzucone przez księżyc wyciągające szyje
brzmi
 jak antycytaty z wierszy i manifestów futurystów. Dodajmy, że nie 
chodzi tu o „wiejskość” Herberta, który – w przeciwieństwie do np. 
Miłosza – urodził się i wychował w wielkim mieście, jakim był 
przedwojenny Lwów. Charakterystyczne są pod tym względem dwa wiersze 
poetów, wspominające utracony raj dzieciństwa. Początek wiersza Herberta
 „W mieście” (EB): 
W mieście kresowym do którego nie wrócę
jest taki skrzydlaty kamień lekki i ogromny
pioruny biją w ten kamień skrzydlaty
jest taki skrzydlaty kamień lekki i ogromny
pioruny biją w ten kamień skrzydlaty
przypomina wcześniejsze wersy Miłosza „W mojej ojczyźnie”:
W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,
Jest takie jezioro ogromne,
Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę.
Jest takie jezioro ogromne,
Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucę.
Jak
 pisze Anna Mazurkiewicz-Szczyszek: „Obaj poeci w bliźniaczym, 
inicjalnym wersie przywołują motyw utraconego na zawsze miejsca na 
ziemi” (A. Mazurkiewicz-Szczyszek, „W asyście jakich dzwonów. Obrazy 
miasta w twórczości Zbigniewa Herberta”, Lublin 2008, s. 109). Zwróćmy 
jednak uwagę na różnicę w przywoływanym pejzażu! 
[13]
 Była to istotna w owym czasie dyskusja i odbiła się szerokim echem w 
środowisku literackim. Herbert bronił swojej pozycji wobec atakujących 
go poetów Nowej Fali. Do tego wielowątkowego sporu Herbert będzie 
wielokrotnie powracał, wskazując, iż „rzeczywistość” jest czymś szerszym
 i ważniejszym niż „współczesność”. 
[14] A. Wat, „Wieś”, „Zwrotnica”, marzec 1922; cyt. za: „Antologia polskiego futuryzmu i nowej sztuki”, dz. cyt., s. 279.
[15] Por. „Wstęp” do: Aby Warburg, „Narodziny Wenus i inne szkice renesansowe”, tłum. i wstęp R. Kasperowicz, Gdańsk 2010.
[16] J. Burckhardt, „Czasy Konstantyna Wielkiego”, przeł. Paweł Hertz, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy 1992.
[17]
 We wspomnianym wywiadzie Herbert zwraca uwagę na różnice zainteresowań 
między europejskimi a amerykańskimi studentami: „zauważyłem tutaj – i 
jest to, jak mi się zdaje, nie sprawa gustów literackich, ale refleks 
postawy ogólnej – coś, co bym określił jako skłonność, upodobanie do 
takich wytworów kultury, które można ogólnie określić nazwą 
„realistyczne” czy „naturalistyczne” („Rozmowy z samym sobą”, WYW 12).

Komentarze
Prześlij komentarz